Witaj!
Nazywam się Grzegorz Kuśnierz i tak
jakoś się złożyło, że uczestniczyłem w całej kampanii na rzecz góry św. Anny
praktycznie od samego początku. Znajdziesz tu moje wspomnienia, czyli to co po
tych paru latach udało mi się wygrzebać z pamięci. Możliwe, że pojawią się tu
pewne nieścisłości, jednak nie miałem zamiaru przekazać tu dokładnie
chronologii wydarzeń, chciałem raczej oddać ich klimat i atmosferę,
przynajmniej tak jak ja je postrzegałem. To, co my rozumieliśmy przez ekologię,
aktywność społeczną i przyjaźń. Póki nie pojawi się coś lepszego, to musi drogi
czytelniku Ci wystarczyć. Obecnie może organizujesz właśnie podobną akcję, a
może jesteś szalonym politologiem, który pisze pracę o początkach grassroots w
Polsce, tak czy owak mam nadzieję, że to co napisałem okaże się pożyteczne.
Zabrania się:
1.
Budowy lub rozbudowy
obiektów wpływających szkodliwie na środowisko na obszarach, które wymagają
szczególnej ochrony, jak parki narodowe, rezerwaty przyrody, parki
krajobrazowe, obszary krajobrazu chronionego, obszary uzdrowisk, miejscowości
turystyczno-wypoczynkowe, obszary, na których znajdują się źródła zaopatrzenia
w wodę miast, wsi lub zespołów jednostek osadniczych
2.
Wznoszenia w pobliżu
morza, jezior, innych zbiorników wodnych, rzek i kanałów, krajobrazowych
punktów widokowych lub na terenach o szczególnych walorach krajobrazowych
obiektów budowlanych naruszających walory krajobrazowe środowiska,
uniemożliwiających do nich dostęp albo utrudniających lub uniemożliwiających
zwierzętom dziko żyjącym dostęp do wód.
Art. 73 ustawy o ochronie i kształtowaniu
środowiska
z dn. 31.01.1980r.por. również art.13 ust. 1 pkt 3, art.24 ust.1, art. 73 z
1991
Pewnego słonecznego dnia, lokalny
przedstawiciel rządu, pan wojewoda Ryszard Zembaczyński, postanowił zaradzić
tej przeszkodzie stojącej na drodze lobby autostradowego, poprzez zmianę
statusu prawnego wąskiego pasa biegnącego w poprzek parku krajobrazowego Góra
św. Anny. Od tego momentu świat mógł ujrzeć niespotykany nigdzie indziej
ewenement, efekt radosnej twórczości urzędniczego pomieszania: park
krajobrazowy podzielony na dwie części autostradą. Organa do tego powołane nie
zareagowały, a "konsultacje z organizacjami społecznymi" nie są nawet
warte wspominania. Najwyraźniej prawa w naszym kraju nie są powoływane po to
aby je przestrzegać, ale aby z nich kpić. Działania protestujących były próbami
obrony naszego konstytucyjnego prawa do dziedzictwa przyrodniczego.
Odcinek A4 przechodzący przez Park
Krajobrazowy Góra św. Anny w całości finansowany jest przez pieniądze
podatników. Uczestnicy akcji nie zgodzili się na tak bezmyślne i barbarzyńskie
ich wydawanie.
Góra Św. Anny, a właściwie góra Chełm, to
szczególnie cenny przyrodniczo skrawek ziemi opolskiej, teren jednego z
ówcześnie dwóch (obecnie trzech) Parków Krajobrazowych województwa opolskiego.
Park posiada status "ważnego w skali kraju" w międzynarodowym
systemie EECONET. Na jego terenie znajduje się pięć z dwudziestu rezerwatów
ścisłych województwa. Najcenniejszymi gatunkami roślin są: wbrew nazwie rodzimy
Len Austriacki (Polska Czerwona Księga Roślin) posiadający tutaj jedno z dwóch
stanowisk w kraju. Ich siedlisko leżało dokładnie na planowanym pasie autostrady.
Dalej są storczyki: buławnik wielokwiatowy i mieczolistny oraz 400 innych
gatunków naczyniowych, co stanowi prawie dwadzieścia procent flory Polski.
Szatę roślinną stanowią zespoły związane z niskim zapotrzebowaniem na wodę
(kserotermiczne) i z glebami wapiennymi, jak na przykład starodrzewia bukowe, z
często ponad 120 letnimi drzewami. Odnośnie fauny jest to ostatnie miejsce w
Polsce gdzie istnieje prawdopodobieństwo spotkania susła moręgowanego (Polska
Czerwona Księga Zwierząt, Czerwona Lista "skrajnie nieliczny lub
wymarły"). Występują tu także rzadkie gatunki ptaków takie jak gołąb
siniak, muchołówka mała, kobuz, dzięcioł zielonośliwy, licznie ortolan i
kląsawka. Znajdują się tu także zimowiska nietoperzy (wszystkie ich gatunki są
w Polsce objęte ochroną). Na terenie rezerwatu roślinności kserotermicznej
Ligota Dolna stwierdzono obecność 599 gatunków motyli. Spotyka się tu także
rzadkie gatunki pająków i ślimaków. Park otoczony jest polami i zakładami
przemysłowymi, jest zielonymi płucami całego regionu.
Aspekty historyczne:
Przebieg autostrady A4 jest wynikiem decyzji
władz hitlerowskich, które wykupiły obszar pod przyszłą autostradę. Miała ona
biec w pobliżu Annaberg, góry - pomnika dominacji "czystej rasy" nad
słowiańszczyzną. Góra Św. Anny była od niepamiętnych czasów miejscem
szczególnym, a nawet świętym. Jest to miejsce uświęcone walkami Trzeciego
Powstania Śląskiego, miejsce kultu religijnego, pielgrzymek, uroczystości
kombatanckich, i miejsce , gdzie jeszcze dziś można oglądać ślady realizacji pomnika
Deutsches Freikorps-Ehrenmal, autorstwa hitlerowskiego architekta idei
totalitarnych, Roberta Tischlera. W tym miejscu, nad olbrzymim amfiteatrem stoi
dziś pomnik dłuta Xawerego Dunikowskiego.
Uważamy, iż budowanie autostrady w takim
miejscu jest aktem po prostu niesmacznym. Budowana obecnie na tym terenie
autostrada jest przykładem niedopuszczalnej ingerencji w obszar, który z uwagi
na swoją bezcenną wartość przyrodniczą i kulturową, będącą dziedzictwem całego
narodu, powinien być chroniony jako dobro najwyższe i samoistne.
Aspekty ekologiczne:
"Władze publiczne prowadzą politykę
zapewniającą
bezpieczeństwo ekologiczne współczesnemu i
przyszłym pokoleniom"
Konstytucja RP pkt.1 art. 74
Ekologia jest nauką badającą związki
zachodzące w przyrodzie. Dlatego aby zrozumieć stanowisko ekologów w sprawie
autostrady trzeba spojrzeć na ten problem z trochę szerszej perspektywy.
W Polsce wyraźnie można odczuć brak
jakiejkolwiek polityki transportowej. Problemy próbuje się rozwiązać poprzez
dorywcze programy, jak na przykład program budowy autostrad. Wbrew podpisanym
przez Polskę międzynarodowym ustaleniom dotyczącym zrównoważonego rozwoju
(ekorozwoju) na Światowej Karcie Przyrody, Deklaracji z Rio czy chociażby wbrew
własnej Polityce Ekologicznej Państwa nadal powielamy błędy zachodu - brniemy w
ślepą uliczkę jaką jest rozwój infrastruktury samochodowej. Według zasady
"Zanieczyszczający płaci" cena benzyny powinna wynosić o 0,84 euro
więcej, (ok.4zł!). Obecnie koszty te przerzucane są na środowisko, opłacane z
podatków służby zdrowotne i służby drogowe, miasta i na ludzi korzystających z
samochodu w mniejszym stopniu. Samochód jest najgorszym z możliwych rozwiązań
ze względów urbanistycznych i ekologicznych, jednak uparcie ten środek
transportu jest dotowany, kosztem innych środków transportu jak kolej czy
transport publiczny. Dzieje się tak w imię zasady "im więcej przewozimy
tym lepiej", która ma odbicie w cyfrach PKB, jednak nie przenosi się na
rzeczywisty dobrobyt, co wykazują liczne zachodnie badania. Oceny Oddziaływania
na Środowisko nawet jeśli zostały wykonane, nie są należycie respektowane. W
ocenie programu budowy autostrad czytamy, iż jedynym negatywnym skutkiem
oddziaływania autostrad będzie... agresja, wywołana wywłaszczeniami. Pod koniec
owego raportu tak czy owak stwierdza się, iż otrzymane wyniki nie są rzetelne i
nie można poważnie brać ich pod uwagę...
Powody dla ochrony przyrody są oczywiste i
nie trzeba ich tutaj przytaczać, pytaniem jest jedynie jak wygląda to w
praktyce. Środowisko naturalne - jedna z silniejszych kart przetargowych we
wszelkich negocjacjach Polski z krajami UE jest lekceważone tak, jakby nie
miało żadnej ceny.
Wszystkie polskie parki narodowe i rezerwaty
zajmują łącznie obszar porównywalny z jednym porządnym parkiem narodowym w
Europie. Parki narodowe stanowią zaledwie 2,5 proc. Powierzchni polskich lasów,
rezerwaty ścisłe - 0,6 proc. W dodatku - jak wynika z przeprowadzonych w
ostatnich latach kontroli NIK - nawet te mikroskopijne enklawy przyrodnicze są
dewastowane. Nic dziwnego więc, że dziś aż 41 gatunkom polskich zwierząt grozi
zagłada, 66 jest zagrożonych a los 156 jest niepewny. Raport Zakładu Ochrony
Przyrody i Zasobów Naturalnych PAN stwierdza również, że zagrożona jest aż
jedna czwarta polskich dziko żyjących kręgowców.W okolicach Góry św. Anny normy
zanieczyszczeń były przekroczone nawet bez udziału autostrady. Szacuje się, iż
przytłaczająca większość polskich drzew choruje z powodu zanieczyszczenia
środowiska. Chore drzewa nie są w stanie dobrze oczyszczać środowiska, tak więc
degradacja postępuje geometrycznie.
Aspekty praktyczne:
Dlaczego 11 kilometrów autostrady biegnie
przez ten właśnie obszar, a nie przez tereny bezwartościowe przyrodniczo?
Odpowiedź jest prosta: przyroda nie ma ceny, a za zajęcie pól trzeba by ludziom
zapłacić! Nadal w naszym społeczeństwie pokutuje przekonanie, że przyroda nie
ma ceny, jest bezwartościowa. Protest miał również na celu uświadomienie
decydentom, że tak nierozsądne decyzje wiążą się i będą się wiązać z
dodatkowymi kosztami poniesionymi w wyniku protestów. W Anglii doprowadziło to
do zredukowania planu budowy autostrad o 40%.
1.
Podstawowym konfliktem
jest wejście autostrady A4 w granice parku i przecięcie go. Nieodwracalnie
zniszczy to atmosferę i ekosystem tego miejsca.
2.
Autostrada ma przebiegać
zaledwie 100 metrów od rezerwatu Ligota Dolna. W tym miejscu, na pasie
autostrady, znajdowało się stanowisku lnu austriackiego - rośliny zagrożonej
wyginięciem
3.
Autostrada przecięła
starodrzew bukowy.
4.
Przecięła wieś Wysoką i
Góra Św. Anny dzieląc społeczność lokalną dymiącym i huczącym korytarzem.
5.
Pod obszarem parku jest
zbiornik krasowy wody pitnej dla okolic (strefa specjalnej ochrony wody pitnej
o znaczeniu krajowym), co przy skrasowieniu masywu, w przypadku awarii stacji
benzynowych może doprowadzić do jego skażenia.
6.
Autostrada oddziałuje na
otoczenie w pasie przynajmniej 500 metrowym od jej osi. Odczuwany jest tam
silny hałas, spaliny ( w tym metale ciężkie ) i wibracje.
Rozdział
I
Grupos
de Afiniad
Baśka była niesłychanie energiczną, drobną
kobietą. Chodziliśmy do tego samego liceum. Pewnego dnia wzięła mnie i Kubę na
bok i powiedziała: "Chłopaki, organizujemy konferencję na temat autostrad,
co wy na to?" Naprawdę tak to wszystko się zaczęło. Był marzec 1997 roku.
Na konferencję przyjechał Olaf, koordynator
ogólnopolskiej kampanii antyautostradowej z ramienia Towarzystwa Ekologicznego
Transportu. Jednak ku zawiedzeniu dziennikarzy skupił się raczej na
autostradach w ogóle, niż na naszym lokalnym problemie. Wtedy po prostu nikt z
nas jeszcze nie posiadał odpowiednich informacji w tym temacie. Jedyne co to
słyszeliśmy, że autostrada ma przebiegać przez górę św. Anny i wiedzieliśmy, że
nam się to nie podoba. Był to oczywiście pierwszy błąd taktyczny. Dziennikarze
tak zbulwersowali się faktem, że ktoś nie jest za autostradami w ogóle, zawsze
i wszędzie, że sprawa łamania prawa i niszczenia przyrody w tym konkretnym
przypadku zeszła na drugi plan. Niestety, wtedy jedynymi zainteresowanymi
wydawała się być garstka licealistów, bez żadnego zaplecza merytorycznego,
organizacyjnego czy finansowego - nie istniała wtedy w Opolu jeszcze żadna
organizacje ekologiczna z prawdziwego zdarzenia, przynajmniej w naszym
rozumieniu tej idei. W zasadzie nie było żadnej społecznej kontroli problemu
lokalizacji przebiegu autostrady. Decyzje zapadały odgórnie, rytualnie, albo
raczej propagandowo, konsultowane z plastikowymi organizacjami ekologicznymi,
które w zamian za odpowiednie opinie mogły liczyć na jak najbardziej
przeliczalną przychylność. Powszechnie uznani miłośnicy przyrody - myśliwi
planowali "najcelniejsze" miejsca na przejścia dla zwierząt. O
autostradzie dobrze wypowiadało się opolskie koło Polskiego Klubu Ekologicznego
- gdy na fali protestów sprawa wypłynęła później na światło dzienne,
ogólnopolski zarząd tej organizacji udzielił czynnego poparcia protestującym.
Wzorzec urzędnika - pana na włościach, nie
jest tworem ani nowym ani dotyczącym tego konkretnego miasta. Ukształtował się
jeszcze w czasach zaborczych, potem utrwalił go system komunistyczny - nic
dziwnego, że władze szczelnie okrywały zasłoną milczenia swoje działania.
Konsultacje z rolnikami również wydawały się być czymś nie do pomyślenia dla
szanującego się urzędnika. Panował klimat społecznego przyzwolenia na budowę
autostrady, tak więc beztroska władzy przy podjęciu tak kontrowersyjnej decyzji
jest zrozumiała.
Błędy popełnialiśmy również i my. W tym
momencie największym było przegapienie, czy raczej niedocenienie szansy, jaką
byłoby włączenie się któregoś z ekologicznych stowarzyszeń w proces
lokalizacyjny na prawach strony. Nauczeni doświadczeniem Torunia czy innych
kampanii nie liczyliśmy na to, że wygrałaby słuszna sprawa. Na pewno jednak
zyskalibyśmy na czasie i uzyskalibyśmy dostęp do informacji - do tej pory nie
znamy wyników oceny oddziaływania na środowisko wykonanej przez firmę
"Atmoterm" i prawdopodobnie wielu innych ciekawych rzeczy.
W jakiś czas po konferencji udaliśmy się na
"wizję lokalną". Zwiedzając przepiękny, zdezelowany zameczek w
Żyrowej zupełnie przypadkiem spotkaliśmy pewnego młodego człowieka. Sokół, bo
takie było jego przezwisko, miał bujne kręcone włosy, przystojny młody
pankowiec, jak oceniłem go na pierwszy rzut oka. Jednak podczas rozmowy
dowiedzieliśmy się, że problem autostrady był bolączką również dla tutejszej
młodzieży. Niezobowiązująco wymieniliśmy się telefonami i każdy udał się w
swoją stronę. Nikt nie mógł nawet przypuszczać jak istotny został zawiązany
kontakt.
Kilka tygodni później zaproszono nas na
spotkanie na Górę św. Anny. Mieli pojawić się znani działacze Pracowni Na Rzecz
Wszystkich Istot, Towarzystwa Ekologicznego Transportu i oczywiście Federacji
Zielonych. Z radością wsiedliśmy w zdezelowany pociąg i pojechaliśmy trasą,
którą nie raz jeszcze mieliśmy przejechać.
Na miejscu weszliśmy do przydymionej,
postkomunistycznej knajpy w pobliżu zabytkowego klasztoru. W powietrzu czuć
było zapach wiejskich dyskotek i disco polo. W sali siedzieli już ludzie, o
których do tej pory jedynie słyszeliśmy, tudzież kojarzyliśmy z podpisów pod
różnymi artykułami w prasie ekologicznej. Zaczęliśmy dyskutować o możliwościach
i tym co nas czekało. Postanowiliśmy zorganizować wkrótce obóz, a po nim
demonstrację. Pierwsze lody zostały przełamane. Zawiązało się coś na kształt grupos
de afinidad - grupy przyjaciół na dobre i na złe. Przyjęliśmy nazwę
Koalicji Na Rzecz Góry Św. Anny.
Gdy wreszcie mogliśmy się odprężyć Olaf
niemalże ostentacyjnie zamówił flaki. Dało to nam znać, że współpraca będzie
musiała przebiegać nie tylko między "ideologicznie poprawnymi"
idealistami, ale że każdy wnosi swój indywidualny klimat. Podobne sytuacje
mieli przyjaciele antyautostradowcy z Wielkopolski, gdzie skutecznie
współpracowali z rolnikami, myśliwymi czy nawet rzeźnikiem - ekolog nie musi
być fanatykiem, jak niestety często mogłoby się wydawać. Oczywiście w tym
machiawellizmie są granice, jednak przede wszystkim chodzi o Ziemię, a nie o
intelektualno-światopoglądowe boje.
Spotkanie dobiegało końca. Decydujące chwile
nadciągały wielkimi krokami.
Rozdział
II
Przygotowania
"Autostrada jest tu nam potrzebna jak
majtki dziwce" - tak przynajmniej powiedział jeden z mieszkańców wsi Góra
św. Anny. Warsztaty przygotowawcze rozkręciły się na dobre. Ulokowaliśmy się w
malowniczo położonym schronisku na samym szczycie góry św. Anny. Z naszego
miejsca roztaczał się tak piękny widok, że nie trzeba było specjalnie rozbudzać
motywacji do działania. Dodatkowo nocne wypady do lasu i samotne wycie do
księżyca budowało w nas wszystkich niezachwianą wolę walki. Arogancja człowieka
posunęła się o krok za daleko.
Tydzień obozu minął pod znakiem przygotowań,
najpierw do demonstracji, a następnie do spotkania ze społecznością lokalną.
Wspólna praca i nocne muzykowanie niesamowicie konsolidowały grupę. W końcu
jednak przyszedł czas na działanie.
Na demonstrację (12.02.1998) na opolskim
rynku przyjechało około dwustu przyjaciół natury z Polski, Europy (aktywiści
Earth First!), a nawet Australijka Rebecca Lightbourne z Native Forest Network.
Stanęliśmy w kręgu ochoczo dzierżąc transparenty i skandując świeżo ułożone
hasła. W końcu przyszedł czas na alegoryczny happening.
Z przeciwnego końca rynku wychodzi biznesmen
w asyście drwala i robotnika. Ścinają parę drzew, na drodze stają im rolnicy,
jednak biznesmen wyciąga stertę papierów z paragrafami, wobec których rolnicy
czują się bezsilni. Następną przeszkodą jest ekolożka brutalnie odepchnięta
przez "rozwój gospodarczy" w garniturze. Dopiero gdy podchodzą pod
samą "górę" wspólnymi siłami udaje nam się powstrzymać ich zapędy.
Rozlega się wesoła muzyka i przy wiwatach i oklaskach zawstydzenie robotnicy
zwijają swoją autostradę wykonaną z rolki papy, którą znalazłem kiedyś
przypadkiem w domu w piwnicy. Następnie manifestacja przenosi się pod urząd
wojewódzki. Niestety okazuje się, że pan wojewoda nie może do nas wyjść, nawet
mimo skandowanych haseł "Panie wojewodo proszę wyjść!". Wysyła za to
swojego posłańca, Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody, pana Arkadiusza Nowaka.
Jednak dyskusja nie wnosi nic nowego.
- Przy budowie autostrady zostaną przedsięwzięte
nadzwyczajne środki, aby chronić przyrodę. Każda cenna roślina, każde zwierzę
zostanie przeniesione w inne miejsce, o takich samych walorach. Zbuduje się
ekrany chroniące przed hałasem, przejścia dla zwierząt.
- Ale przecież nawet najmniejsza ingerencja w
ekosystem wywołuje nieodwracalne zmiany. Wyobraźmy sobie, że w imię jakiejś
szlachetnej idei dajemy sobie odciąć rękę albo nogę. Na ich miejsce specjaliści
doprawiają protezę - najbardziej nowoczesną, ze wszystkimi możliwymi ruchami,
szczyt myśli ludzkiej. Czy jakakolwiek idea jest warta tego? 1)
Racje były nie do pogodzenia. Chciałbym tu
uniknąć jednoznacznej oceny pana konserwatora, jaką z miejsca wystawiła mu
większość zebranych. Jako urzędnik z mógł kategorycznie protestować przeciwko
takiemu przebiegowi autostrady i najprawdopodobniej stracić pracę, którą mimo
wszystko uważam, że wypełnia rzetelnie i z powołania. Z drugiej mógł pójść na
kompromis i nie pozwolić, żeby ochroną środowiska zajął się jakiś
niekompetentny, ale politycznie poprawny, następca. Nie jest to odosobniony
przypadek, również los dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego stanął pod
znakiem zapytania właśnie dla tego, że sumiennie wypełniał swoje obowiązki i
stał na straży prawa. Na jego miejsce czekają już bardziej "ugodowi"
następcy i jak to w polityce sprawy rozgrywają się poza kulisami. Jest to
odwieczny dylemat polityka i społecznika: działać skutecznie czy fair? Wolę to
pytanie pozostawić każdemu do indywidualnego rozważenia. Winę ponosi tu po
prostu system, w którym obrońca i prokurator grają w grę ułożoną przez jedną
stronę. Tylko w tym kraju konserwator przyrody może argumentować, że
wstrzymanie prac na Górze św. Anny nie jest możliwe, ponieważ zagroziłoby
zerwaniem kontraktu budowlanego, a szef resortu powołanego do ochrony środowiska
stwierdza, że powiększenie Białowieskiego Parku Narodowego utrudniłoby pracę
przemysłowi drzewnemu, czerpiącemu korzyści z najstarszych, cennych drzew. 2) Fascynujący
jest jednak sam fakt, że ten sam człowiek, który w młodości protestował przeciwko
autostradom z wiekiem może stać się tym, przeciwko czemu walczył. Tymczasem
przekazaliśmy pismo do premiera Buzka i zakończyliśmy demonstrację.
O wiele owocniejsze okazało się spotkanie z
lokalną ludnością w remizie strażackiej pod górą św. Anny. Początkowo nieufni
rolnicy zaczęli z czasem otwarcie wyrażać swoje rozgoryczenie. "Nigdy nie
dostaną mojej ziemi, mogą mi ją jedynie ukraść" jak powiedział jeden z
nich. Dowiedzieliśmy się od nich w jaki sposób zostali potraktowani. Jak
wynikało z ich wypowiedzi geodeci "chodzili jak złodzieje" bez zgody
wbijali na ich ziemię słupki miernicze. Co więcej następująco przedstawiano im
sprawę: sprzedacie ziemię albo zostaniecie wywłaszczenie bez pieniędzy. Było to
oczywiste kłamstwo, nawet jeśli autostradowa "spec-ustawa" kpi z
normalnych praw, to tak daleko władze nie odważyły się jeszcze posunąć.
Wykorzystali to rolnicy z Wielkopolski, zakładając, przy pomocy przyjaciół z
Ziemi Przede Wszystkim, Stowarzyszenie Wywłaszczanych domagające się uczciwej,
jeśli w ogóle o czymś takim można mówić, cenie za swoją ziemię. "Podatki
płacimy za III klasę, a jak płacili geodeci to wycena była za VI klasę!"
mówili. Jednak rozgoryczenie wydawało nie przekładać się na konkretne plany
walki. Czuli się bezsilni wobec aparatu władzy. Najwyraźniej demokracja na wsi
jest nadal pustym pojęciem. Jest to, jak nazwał to Rafał Górski, syndrom TMB -
Tak Musi Być. I rzeczywiście, dopóki jesteśmy bierni, to musi i będzie.
Nie dając za wygraną na wieść o przyjeździe
do Opola paru ciekawych dla nas osób - m.in. pana Andrzeja Patalasa prezesa
Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad oraz pana Eugeniusza Morawskiego -
ówczesnego Ministra Transportu i Gospodarki Wodnej, postanowiliśmy przygotować
im huczne przywitanie. Co prawda dowiedzieliśmy się o tym dopiero dzień przed
ich przyjazdem, ale wystarczyło podjąć parę szybkich decyzji, spędzić noc przy
ksero i telefonie i od rana jedziemy śladem panów transportowców. Najpierw
instalujemy transparent na budowie gdzie mają się oni witać, potem akcja pod Urzędem
Wojewódzkim. Trzeba dodać, że tej samej nocy "nieznani sprawcy"
oplakatowali centrum miasta, UW, Rynek, Ratusz oraz siedzibę opolskiego
oddziału ABiEA. Na akcji jest kilkanaście osób z Opola i Zdzieszowic,
transparent "Góra św. Anny Parkiem nie parkingiem!" Uzyskujemy dobry
oddźwięk w mediach (radio, prasa, TV Katowice i Wrocław). W trakcie pikiety,
posługując się legitymacjami prasowymi ekologicznych biuletynów, na zamkniętą
konferencję prasową dostają się Łukasz Sokołowski i Olaf Swolkień, co prawda obyło
się bez rzucania tortami, ale podobno i tak było zabawnie. Po jakimś czasie
zbieramy się, żeby nie marnować sił, gdyż czeka nas jeszcze spotkanie na Rynku.
Tam o trzynastej znów się spotykamy. Olaf wita ministra przez megafon, po jego
wejściu wręczamy mu pismo informujące go o naszym stanowisku. Sam pan minister
określił nasz protesty jako "pojedyncze ulotki." 3) Oświadczył
natomiast, że na opolskim odcinku zastosowana zostanie powierzchnia bitumiczna,
a nie betonowa, co w mieście tonącym od pyłu pochodzącego z 4 cementowni (w tym
dwóch czynnych) przyjęte zostało z pewnym zdziwieniem. Obiecał za to osobiście
zająć się budową autostrady biegnącej przez Opolszczyznę. 4) Dla góry św.
Anny nie rysowała się optymistyczna przyszłość.
Nie mając wiele nadziei na efekt, jaki wywrą
nasze apele do pana premiera i ministra postanowiliśmy zorganizować obóz
przygotowujący do fizycznej blokady. Wszystkie legalne środki zostały
wyczerpane i obywatelskie nieposłuszeństwo stało się naszą i przyrody ostatnią
nadzieją.
Miejsce, w którym odbył się obóz, dla dobra
sprawy najlepiej niech pozostanie tajemnicą - obserwując poczynania i
świadomość rządu myślę, że będzie jeszcze nam potrzebne. W okrytej śniegiem
scenerii uczyliśmy się technicznych aspektów ochrony Ziemi. Odcięta od świata,
na wpół drewniana chata okazała się doskonałym poligonem. Poznaniacy
przekazywali wiedzę nabytą na blokadach w Anglii. Tam powoli antyautostradowe
protesty wpisywały się w narodowy folklor. Pojawili się ludzie, którzy żyli
jedynie na blokadach, jedząc to co przyniosą okoliczni mieszkańcy i mieszkając
w wybudowanych przez siebie obozach. Nie ograniczali się jedynie do mieszkania
na drzewach, ale również budowali podziemne tunele, po których nie mógł jeździć
ciężki sprzęt. Jeden z aktywistów, "Swompie", stał się niemalże
bohaterem narodowym opierając się ochroniarzom i policji w takim tunelu przez
kilkadziesiąt dni. Później kręcono nawet reklamy telewizyjne z jego udziałem...
W wyniku ich protestów program budowy autostrad został zredukowany o 40%. Tworzyli
swoją kulturę żyjąc na obrzeżach, czy też może wbrew, systemowi. Widzieliśmy
także ich słabości, jak na przykład hipisowskie zainteresowanie narkotykami.
Zdarzały się wręcz przypadki, że policja przed próbą usunięcia blokady
puszczała tanio heroinę. Otumanieni "wojownicy" byli wtedy łatwym
kąskiem. Nie mogliśmy sobie pozwolić na narkotyki w spodziewanym obozie.
Tymczasem dogrywaliśmy ostatnie szczegóły,
bawiliśmy się w kapelusze, rytuały i wino. Co kryje się pod tymi pojęciami?
Zabawa w kapelusze jest o tyle prosta, co uświadamiająca kondycję moralną
grupy. Każdy zakłada kapelusz, z tym że są w różnych kolorach. Czarny oznacza
pesymizm, biały naiwność, inny strach, logiczną analizę itd. Ten kto wylosuje
dany kapelusz, w ten sposób mówi.
-Nie mamy pieniędzy, każdy z nas ma swoje
zajęcia i w ogóle to nie chce mi się. Dajmy sobie spokój z tym donkiszoctwem -
powiedział czarny.
- Jeśli nie my to kto, jeśli nie teraz to
kiedy? - odpowiedział intelektualista.
- Ale ja mam szkołę, rodziców, nie mam
pieniędzy na kolegia, nie chcę iść do więzienia. Nie chcę umrzeć jak David
Chain 5) albo Jill Phibbs! 6)
- Jestem wojownikiem. Jeśli umrze Ziemia
umrzemy wszyscy. Nie ma o czym gadać, trzeba po prostu działać! - skwitował
idealista. Znaliśmy przynajmniej emocjonalny stan grupy, a poznać swoje braki
jest już połową sukcesu.
Tak zwane rytuały są sposobem budowania
motywacji. Jak śmiesznie by "gadanie z drzewami" nie brzmiało,
milczące spacery po lesie w nocy, utożsamianie się z pajęczyną życia, a nie
swoim małym ego, doświadczanie piękna natury dają naprawdę dużo pozytywnej
energii. Człowiek zaczyna patrzeć na świat z trochę innej perspektywy niż
sprzedać-zarobić, ukraść i uciec. Inaczej postrzega się sens istnienia, inne
istoty i swój nierozerwalny związek z nimi. Praca dla dobra wszystkich istot
staje się naturalną pracą dla siebie i przyszłych pokoleń. Nie jest to jednak
coś o czym warto pisać, raczej coś co warto przeżyć.
Natomiast pod hasłem wino kryje się... wino.
I zabawa. Bo jeżeli mielibyśmy stracić poczucie humoru i stać się sztywnymi,
byłaby to wielka strata. Stare, japońskie przysłowie brzmi "Nie wierz
przywódcom, którzy nie potrafią tańczyć", a jak powiedziała Emma Goldman
"Jeżeli nie mogę tańczyć, to nie jest to już moja rewolucja.". Nie
musieliśmy się specjalnie starać, żeby żyć w zgodzie z tym hasłem. W
odpowiednich ilościach wszystko jest dobre. Nawet odrobina
"rewolucji".
-----------
1) Dzikie Życie, Kwiecień 1998
2) Wprost, 24. 06.1998
3) Zielone Brygady nr 6(108)/98
4) Gazeta Wyborcza, dodatek opolski
22.02.1998
5) 24 letni Teksańczyk broniący czerwonej
sekwoi w Headwaters. Zabity przez drwali.
6) Młoda matka zamordowana przez kierowcę
ciężarówki w Anglii podczas protestu.
Rozdział
III
17
kwietnia 1998
Pierwsze
uderzenie
·
piknik pod wiszącym
transparentem
"Mnie tam autostrada niepotrzebna, bo
wszędzie jeżdżę rowerem"
Mieszkaniec
Zakrzowa 1)
- Wstaawać, już czwarta rano!! - z
trzygodzinnego snu wyrwał mnie bezlitosny głos wartownika. Powoli otworzyłem
oczy. Leżałem w jakiejś opuszczonej stodole, przytulony z zimna do pewnej miłej
damy obok. Półmrok nieśmiało rozświetlały nieliczne świeczki i czerwone oczka
papierosów. Kilkudziesięciu wojowników budziło się do walki.
Zabłocone buty i przemoczone spodnie
przypomniały mi o zmaganiach z nieożywioną materią sprzed paru godzin. O
próbach dotarcia do miejsca blokady, mozolnym ustawianiu beczek, stresie
wywołanym beztroskimi dziennikarzami i fizycznym zmęczeniu. Jednak dopiero
teraz budził się dzień otwierając przed nami scenę bitwy, jaką zaraz mieliśmy
stoczyć w obronie matki Ziemi.
Budowa mostu C-41 w Zakrzowie była jeszcze w
fazie początkowej. Ustawione było jedynie rusztowania na zalanych betonem
fundamentach. Do placu budowy prowadziła wąska polna dróżka, otoczona podmokłym
polem, na którym mógłby utonąć rower, o dźwigu nie mówiąc. Dróżkę tę mieliśmy
zablokować pięcioma zalanymi betonem beczkami z pozostawionymi w nich otworami
na ręce. Wewnątrz otworu znajdował się pręt, do którego można było się przypiąć
karabińczykiem tak, że jedynie wpięta osoba mogła się uwolnić. Z zewnątrz
jedynym sposobem było rozkucie młotem pneumatycznym całej półtonowej beczki. Mimo wszystko grupa ludzi miała blokować
również próby objechania barykady Oczywiście była jeszcze możliwość, którą
zastosował pewien kierowca ciężarówki podczas blokady w Rosji: wjechać w
protestujących. Dwie dziewczyny straciły wtedy ręce wyrwane na wysokości
ramion. Trudno mi w tej chwili mówić za innych, ale wkładając ręce w te otwory,
gotowy byłem na wszystko.
Podczas kiedy moja grupa miała blokować drogę
dojazdową, druga miała zablokować samą budowę oddaloną o około pół kilometra.
Wszelkie obawy dotyczące reakcji robotników, policji i przed spodziewanymi
kolegiami miały właśnie nabrać realnych kształtów. Względnie ciepła i przytulna
stodoła została za naszymi plecami i już szliśmy umoczeni po kostki w błocie
aby zająć swoje pozycje.
Wbiegamy, ustawiamy beczki i wpinamy się w
beczki. Z daleka widzimy jak 20 metrowy transparent "Nie dla autostrady
przez górę św. Anny" wjeżdża na szczyt rusztowania. Nasz wspólny okręt
płynie wreszcie pod właściwą banderą. Dwie osoby przypinają się łańcuchami do
dźwigu, paręnaście kolejnych wchodzi na rusztowania. Jest już całkiem przyjemny
poranek. Teraz pozostaje nam tylko czekać na ruch strony przeciwnej.
Mija godzina, następnie druga. Ekipa muzyczna
zaczyna grać coraz mniej rytmicznie, nastaje coraz większe rozluźnienie. W
obawie o życie "beczkowców" grupa ochotników wykopuje przed linią
oporu poprzeczny rów i kopiec z wykopanego żwiru. Około godziny 8 na horyzoncie
pojawia się bus z robotnikami. Napięcie wzrasta.
Ku naszej wielkiej uldze robotnicy okazują
się umiarkowanie przyjaźni. Brygadzista jedynie kontaktuje się z przełożonymi.
Po kilkunastu minutach wraca z kierownikiem budowy.
- Mam tylko zorientować się, czy możemy
podjąć pracę - kierownik oświadcza dziennikarzom - Ostateczną decyzję podejmą
moi zwierzchnicy.
Ale wiadomo, że bitwę już wygraliśmy.
Portugalska firma "Mota" jest zaskoczona. Decyduje się teraz na
jedyną sensowną z ich punktu widzenia taktykę - ignorować blokadę jako
jednodniowy wybryk. Mimo przecieków nie wiedzieli na której z licznych budów
odbędzie się akcja. Wszystko zostało przesądzone już wczorajszej nocy, podczas
szczegółowych przygotowań i analiz wariantów przebiegu akcji. Tymczasem
nawiązujemy personalne kontakty, rozdajemy specjalnie dla robotników
przygotowane ulotki, częstujemy się nawzajem herbatą i papierosami.
- Ja rozumiem ten Grinpis - mówi jeden
z robotników - gdyby was nie było, to nie byłoby rzek ani lasów, ale ja mam
żonę i dzieci, ja odpowiadam za ten sprzęt, nie bójcie się, nic nie uruchomię,
tylko wszystko sprawdzę. 2)
- Mnie tam ta blokada specjalnie nie
przeszkadza, bo i tak muszą nam zapłacić za dniówkę - dodaje inny. 3)
Około 8.45 ostatni zastrzyk emocji funduje
nam pojawienie się policji. Co prawda to my sami ich zawiadomiliśmy o akcji w
obawie przed niepotrzebnymi przepychankami z robotnikami lub ochroniarzami,
jednak nigdy nic nie wiadomo. Wszyscy zajmujemy swoje pozycje. Na szczęście
wbrew pozorom również i służby porządkowe okazały się być na wysoki poziomie
ogłady.
- Jest demokracja, każdy może protestować,
jeżeli czuje taką potrzebę. To jest droga wewnętrzna i nie zostaliśmy jeszcze
poinformowani o popełnieniu żadnego przestępstwa - powiedział prasie jeden z
policjantów. 4)
Tymczasem medialne "ekologiczne
show" trwa. Pojawiły się w zasadzie wszystkie ekipy telewizyjne, prasowe i
radiowe. Z jednej strony był to dla nas wymierny wskaźnik sukcesu: informacja o
niecnych poczynaniach władz popłynęła do ludzi. Z drugiej strony czuliśmy się
trochę nieswojo będąc fotografowanym jak wilki na wybiegu. Niestety w obecnym
układzie pop-informacyjnym nie ma innej drogi na zainteresowanie mediów tematem
- konferencje prasowe całkowicie straciły siłę przebicia.
Protest zakończyliśmy o godzinie 14 wraz z
pierwszymi oznakami deszczu. Stanęliśmy w kręgu i podsumowaliśmy akcję. Nikt
nie przypuszczał, że zakończy się ona takim sukcesem: przyjechało o wiele
więcej ludzi niż się spodziewaliśmy i obyło się bez nieprzyjemnych incydentów.
Wiadomości o akcji ukazały się w telexpresie, dzienniku TV, wiadomościach TVN i
wielu innych. Tego dnia nikt nie został nawet spisany przez policję. Koszta
poniesione przez niszczącą przyrodę firmę wyceniano nawet na około 40 000 PLN. 5) Oczywiście
były one mocno przesadzone.
- Już na moje biurko wpłynęło roszczenie od
portugalskiej firmy Mota Company budującej mosty i wiadukty autostrady
A4 - powiedział zastępca dyrektora Biura Budowy Autostrady w Opolu, Zygmunt
Brzostkowski - Ten dzień przestoju będzie nas kosztować 14 tysięcy 687 złotych.
Takie koszty zostały już potwierdzone przez nadzór budowlany. Nie da się nic
utargować. Przyjdzie płacić. Oczywiście, tak naprawdę za akcję Zielonych
zapłacą wszyscy podatnicy. O co tej młodzieży chodzi? 6)
Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy sięgnąć
podstaw zasad współżycia demokratycznego społeczeństwa. Możemy popadać w
słodkie zapatrzenie w siebie, jako że "przecież nikt nie wymyślił nic
lepszego". Z drugiej jednak strony warto może pamiętać, że demokracja jest
również narzucaniem przez większość swojej woli mniejszości. Dlatego ta
mniejszość ma prawo do oporu, zwłaszcza że większość też może się mylić. Opór
ten zwykle nazywamy obywatelskim nieposłuszeństwem. Jest on działaniem otwartym
i wolnym. Za podstawę uznaje nieprowokowanie przemocy. Bezpośrednim celem
obywatelskiego nieposłuszeństwa jest zmiana lub potrzymanie pewnych zachowań
społecznych, w tym wypadku respektowanie prawa właśnie. Działanie apeluje do
poczucia sprawiedliwości obywateli i niesie ze sobą przesłanie, że zasady
współpracy między wolnymi i równymi obywatelami nie są respektowane.
Obywatelski nieposłuszeństwo nie jest sposobem stawiania się ponad prawem. Nie
ignoruje prawa nawet wtedy, gdy je łamie. Zwykle uczestnicy akcji nie próbują
uniknąć konsekwencji swojego postępowania. Jedynie twierdzenie, że ponad prawem
istnieje jeszcze wyższa wartość jest punktem wyjściowym dla nawiązania dialogu,
który z kolei może doprowadzić do porozumienia. 7)
Łamiąc prawo byliśmy gotowi przyjąć na siebie
konsekwencje mając nadzieję na to, że sprawiedliwości stanie się zadość również
w kwestii lokalizacji autostrady.
--------
1) Gazeta Wyborcza 18-19.04.1998
2) Dzikie Życie, nr (6)48 '98
3) "Dniówka na filarze" Nowa
Trybuna Opolska, 18.04.1998
4) Wiadomości TVP, 17.04.1998
5) na podstawie Rzeczpospolita, 18.04.1998
6) Nowa Trybuna Opolska, 2-3 Maja 1998
7) por. Per Herngren, Podstawy obywatelskiego
nieposłuszeństwa, Biblioteka ZB, Kraków 1997
Rozdział
IV
Przebiśniegi
na Drzewach
- Ach, ekolog od siedmiu boleści! - pomyślałem
sobie, brnąc drugą godzinę przez zielone chaszcze góry świętej Anny. Jeszcze
brzęczał mi w uszach dźwięk głosu w słuchawce "Wjechali! Przyjeżdżaj!
Jesteśmy między Wysoką, a Ligotą Dolną, idziesz pasem i jesteś! " No,
prawie...
Stało się. W końcu przyjaciele ze Zdzieszowic
namierzyli pierwsze koparki. W przerażającym tempie posuwały się niszcząc
wszystko to, co było dla nas tak cenne. Nie było chwili do stracenia. Parę
krótkich telefonów, załatwić ostatnie sprawy, spakować się i w drogę. Czułem,
że dzieje się coś wielkiego, pierwsze przebiśniegi wyrosły na drzewach.
Zmęczony przedłużającą się drogą i
równocześnie zachwycony widokami, których podczas wędrówki nie szczędziła
przyroda jakby świadomie wzmacniając moją motywację do działania, w końcu
usłyszałem jakieś głosy zagłuszane przez ryk koparek odległych już o około 400
metrów.
- Aaaa! Tu jesteeście!! - krzyknąłem. Ku memu
zaskoczenie nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.
- Cholera, Grzesiek, nie strasz! - W końcu
wyłoniły się znajome twarze i zaczęły się uściski. Ekipa śmiałków chcących
przeciwstawić się rządowi nie wyglądała imponująco. Paru znajomych nastolatków
w poszarpanych spodniach. Taki właśnie był początek akcji, która wpisała się w
świadomość społeczną na ładnych parę lat.
- Jak wygląda sytuacja? - spytałem
niecierpliwie.
- No, siedzimy tu od wczoraj, kiedy tu
przyszliśmy te koparki były tam daleko - i Sokół wskazał na jakiś nieokreślony
punkt na widnokręgu, zdecydowanie jednak odległy - Oto pierwszy domek. Musimy
go przed wieczorem dokończyć, bo prawdopodobnie jutro już tu będą.
Miejsce było dobrze wybrane ze strategicznego
punktu widzenia. Przy samych "wrotach" lasu, około 200 metrów od
rezerwatu roślinności kserotermicznej "Ligota Dolna". Zabawnie
wyglądały później koparki na tle zielonej tabliczki z godłem bez przekonania
oznajmiającej, że znajdujemy się na terenie Parku Krajobrazowego chronionego
prawem.
W rzeczywistości w tym miejscu drzewa nie
wyglądały imponująco. Kilkudziesięcioletnie "samosiejki", tworzące
jednak istotny korytarz ekologiczny. Nie mogliśmy czekać aż dojdą do
najcenniejszych drzew - starodrzewia bukowego - tu musiała powstać nasza
pierwsza linia obrony. Zaraz przy obozie biegła polna droga łącząca wsie Ligota
Dolna i Jasiona. Jak okiem sięgnąć otwarte pola, stary pegieer i ściana lasu za
naszymi plecami.
Chłopaki ze Zdzieszowic wsparci squatersami
sztuk jeden z Poznania przyszli tu dzień wcześniej, tj. 30 kwietnia 1998 roku.
Planowaliśmy przeprowadzić sobie jedynie małe ćwiczenia przed spodziewaną
blokadą. Gdy na horyzoncie pojawiły się koparki próby stały się praktyką. Nie
przypuszczaliśmy, że wszystko potrwa dłużej niż tydzień. Myślę, że nikt za
bardzo nie zastanawiał się nad przyszłością akcji, zbyt wiele było do zrobienia
tu i teraz.
Tymczasem prace przy budowie domków posuwały
się szybko, stale napływali nowi ludzie. Dzięki temu w chwili konfrontacji były
już trzy obsadzone ludźmi domki. Nie próżnowali również Niemcy z firmy
Ilbau-Kirchner pracując również w niedzielę, w święta 1 i 3 maja. Zaczęły
pojawiać się media i sprawa nabierała impetu, którego się nawet nie
spodziewaliśmy. Jednak "sądny poniedziałek" był wtedy jeszcze odległą
przyszłością. Póki co mogliśmy jeszcze spać względnie spokojnie i cieszyć się
otaczającą nas dziką przyrodą.
Rozdział
V
Obozowe
życie
·
bo wszyscy blokersi
to jedna rodzina
Nieważne w jakiej spoczniesz trumnie
Gdziekolwiek w jakim sensie i obliczu
Grób Twój jeszcze otworzą powtórnie
Inaczej będą głosić twe zasługi
Łez wylanych nie będą się wstydzić
Lać się będą łzy potęgi drugiej
Ci co człowiekiem nie mogli cię widzieć
Ci co człowiekiem nie mogli cię widzieć
Come
& Go
Zapewne czytelnik nie raz oglądając reportaże
telewizyjne zadawał sobie pytanie: jak w zasadzie wyglądało życie w obozie. Czy
na nocne życie składało się pijaństwo i seksualne orgie czy też sztywne rozmowy
ideologiczne? Jakimi prawami rządził się obóz? No i oczywiście kto za tym
wszystkim stoi?!!
Nikt inny niż garstka idealistów. Głównie
młodych, bo nie ma co ukrywać, do wspinania się po drzewach trzeba mieć trochę
sprawności fizycznej, a żeby zaryzykować represje, czy nawet swoje życie w imię
lepszej przyszłości lepiej jest być młodym. Naiwnym? Może. Ale jak mawiał
George Bernard Shaw "Mądrzy ludzie dostosowują się do świata, podczas
gdy głupcy brną pod prąd. Dlatego też to właśnie głupcy są motorem
rozwoju."
Była to jednak nasza pięta achillesowa. Z
jednej strony brakowało autorytetu, żeby nie powiedzieć lidera, kogoś z
kilkunastoletnim doświadczeniem organizacyjnym, który znałby również wszystkie
aspekty merytoryczne i praktyczne sprawy. No i oczywiście był od początku do
końca na miejscu. Z drugiej strony łatwo było zbagatelizować działania
młodzieży, jakoby spragnionej konfrontacji z policją i sławy. "Z powodu
protestu urządzili sobie wakacje dwa miesiące wcześniej. Wagary nie powodują u
nich szczególnego zakłopotania" 1) pisano. "Nadzieje młodych spełniły się w
poniedziałek 11 maja br. W pobliże miejsc, gdzie siedzieli protestujący
podeszli drwale z pilarkami. Doszło do przepychanki między protestującymi a
pracownikami firmy budowlanej. Rozpoczęła się kłótnia, komuś poszarpano
odzież." 2) Wątek ten przewijał się dość często, a wyrażenie
"młody zielony" stało się dyżurnym określeniem protestujących. Ale
nie ma co rozwodzić się nad niekompetencjami prasy i chociaż stronnicze artykuły
bardzo nas deprymowały wróćmy do obozowego życia.
Protest
składał się z trzech stanowisk: przy wyjściu z parku, pośrodku, centralnym
punktem obozu była jednak kuchnia położona w miejscu, gdzie powstał pierwszy
domek, przy wjeździe do parku - tam gdzie powstrzymaliśmy ekspansję koparek.
Niestety brakowało ludzi żeby nadać pozostałym stanowiskom odpowiednią rangę,
tak więc w tych dwóch pozostałych były jedynie warty monitorujące sytuację i
dające znać w razie ataku drwali. Powstały tam po dwa domki podczas gdy w
głównym obozie było ich pięć dodatkowo połączonych podniebnymi ścieżkami,
tripod, podziemne stanowisko do przypinania się oraz wspomniana kuchnia. W
środku foliowego szałasu, aż do ostatniego dnia tliło się ognisko. Wokół
rozłożone były karimaty i koce, była to swoista przestrzeń społeczna do
wypoczynku, dyskusji i oczywiście konsumpcji. Tu usłyszeć można było
najświeższe wiadomości, jak i pograć na bębnach czy gitarze, pomarudzić albo
opowiedzieć jakiś dowcip. Aby nie stwarzać niepotrzebnych konfliktów, jedzenie
było wegetariańskie. Głównie zupy "na winie" 3) choć zdarzały
się takie rodzynki jak potrawka z pokrzyw czy około 10 kilo wyśmienitych
pierników, którymi długo cieszyliśmy się dzięki uprzejmości pewnej łódzkiej
firmy. Na polu kulinarnym (oczywiści nie tylko) nieocenioną rolę odegrała Ania.
Dbała o to aby każdy miał coś do jedzenia, jeżeli pracował cały dzień,
organizowała składki na produkty i była po prostu duszą obozu. Przez blokadę
przewinęło się około pół tysiąca ludzi, stale w obozie było 15-50 osób -
skoordynowanie tych całkowicie różnych i czasami dziwnych ludzi oraz ich psów
było nie lada wyczynem.
Co
to byli za ludzie? Jak już wspomniałem głównie młodzież licealno-studencka.
Ludzie inteligentni i idealistycznie nastawieni do świata. Paru młodych
nauczycieli, górnik, który przyjechał tu na rowerze bodajże z Zabrza, kolejarz,
znajomi z Anglii i Niemiec, różnej maści anarchiści i odszczepieńcy, jak i
"zawodowi" ekolodzy. Trzeba tu powiedzieć, że dla wielu nie był to
jedynie protest przeciwko tej konkretnej lokalizacji autostrady - było to
protest przeciwko postępującemu niszczeniu planety, przeciwko rządowi, dla
którego jedyną wartością jest produkt krajowy brutto i przeciwko społeczeństwu
zainteresowanym jedynie konsumpcją. Dla wielu był to krok w stronę budowania
nowego społeczeństwa opartego na poszanowaniu przyrody i praw jednostki
jakkolwiek nierealnie czy utopijnie by to nie brzmiało. Nietrudno przykleić
takiej zlepce ludzi etykietkę lewaków, nie jest to jednak celne określenie -
ekolodzy bywają często bardziej kapitalistyczni i konserwatywni od wielu
piewców tak zwanego "wolnego rynku". Ruch nie miał wypracowanego
jeszcze spójnego poglądu na temat spraw politycznych, było to raczej realne
zarzewie ówczesnych konfliktów, myślę jednak, że większość zgodziłaby się z
hasłem: nie ma lewicy ani prawicy, jest tylko góra i dół.
Sam obóz był raczej miejscem przyjemnym. W
weekendowe popołudnia witaliśmy okolicznych mieszkańców przyjeżdżających
zobaczyć co tu się w ogóle dzieje, czasami podyskutować, a czasami jedynie
porobić sobie zdjęcia. Była to doskonała sposobność żeby wyjaśnić ludziom
dlaczego uważamy, że autostrada zamiast odciążyć ruch w okolicznych
miejscowościach, może co najwyżej go wzmóc, ponieważ kreuje nowe potrzeby
transportowe, natomiast zwykłych ludzi i tak nie będzie stać na poruszanie się
nią. Ludziom często trudno było pogodzić się z faktem, że nam też nie podobają
się korki i zabici na ulicach, jedynie uważamy, że nowe drogi to nic więcej jak
nowe problemy. Że my także pragniemy rozwoju, ale zrównoważonego, czyli
takiego, który przyniesie pożytek również i przyszłym pokoleniom.
Pewnego dnia przyszła cała klasa z okolicznej
podstawówki w asyście nauczyciela mówiącego dzieciom "Patrzcie! Tak
wygląda ochrona przyrody." I było to bardzo mądre stwierdzenie, miliony
wydane na edukację ekologiczną z narodowego czy wojewódzkich funduszy ochrony
środowiska nie zrobiły tyle dobrego, co ta krótka akcja.
Na terenie całej blokady obowiązywał
bezwzględny zakaz picia alkoholu czy brania narkotyków. Tym zabawniej wyglądały
potem zdjęcia koparek demaskujących "ukryte przez ekologów" zapasy
piwa i wódki. Powody są oczywiste: nietrzeźwi stwarzają zagrożenie dla własnego
życia i powodzenia sprawy, więc jeśli ktoś przyjechałby się jedynie zabawić
zostałby uprzejmie, ale stanowczo, proszony o opuszczenie obozu. Na szczęście
obyło się bez takich przypadków. Wielu z nas pamiętało incydenty, jak pijana,
"alternatywna" młodzież wybijała szyby na wioskach w Czorsztynie. Nie
mogliśmy pozwolić na nic podobnego. Ogólnie wśród czorsztyńskich weteranów
panowało przekonanie, że ten obóz jest zdecydowanie lepiej zorganizowany.
Prohibicja nie dotyczyła papierosów,
paradoksalnie więcej ludzi paliło je niż nie. Z jednej strony nie jest to żaden
powód do dumy, z drugiej fakt ten łamie trochę stereotyp ekologa dbającego o
swoje zdrowie i sprzątającego papierki z ulicy. Przy wieczornych ogniskach
muzykowaliśmy, śmialiśmy się i dyskutowaliśmy. Trochę dzicy, trochę brudni i
zmęczenia, ale ze szczerą motywacją zmiany tego świata na lepsze.
Zaplecze sanitarne było dla odmiany
zdecydowanie słabą stroną obozu. Wodę trzeba było dowozić z odległych wiosek, a
funkcję toalety spełniał mozolnie wykopany rów w krzakach na uboczu. W kwestii
zaopatrzenia w wodę nieocenioną rolę odegrał zdezelowany, przedpotopowy
"maluch" Sokoła i oczywiście on sam. Higiena osobista zależała od
osobistego zacięcia wojownika, aczkolwiek u kobiet była zdecydowanie lepszej
jakości.
Niestety wbrew pogróżkom ekofeministek było
ich zdecydowanie mniej niż mężczyzn. A szkoda, gdyż na pewno wiele spraw
wyglądało by inaczej, a na pewno ładniej, gdyby ich twórcza energia
zamanifestowała się w pełnej krasie.
Przydatną sprawą przydały się warty. W ciągu
dnia na najwyższym drzewie w okolicy siedziała osoba z lornetką i w razie
pojawienia się policji czy ochrony gwizdkiem informowała obóz o nieproszonych
gościach. Wypracowaliśmy nawet system porozumiewania się gwizdkiem, gdyż
krótkofalówki szybko popsuły się no i były z nimi same problemy. Telefony
komórkowe były wtedy jeszcze luksusem, i gdyby nie Tadeusz, właściciel firmy
komputerowej, który postanowił włączyć się do akcji, bylibyśmy całkowicie
odcięci od świata. Potem pojawił się jeszcze jeden telefon, dzięki któremu
mogliśmy porozumiewać się z pozostałymi częściami obozu. Warty były również w
nocy.
Niestety pieniądze od grinpisu były
jedynie wymysłem cyników. Każdy musiał zapewnić sobie sam warunki do spania,
kupić lub złożyć się na wspólne jedzenie. Najgorzej było ze sprzętem
alpinistycznym - popularne były samoróbki z kawałków liny czy pasów
samochodowych, oraz równie niewygodne co niepraktyczne uprzęże budowlane. Tak
samo każdy brał na siebie odpowiedzialność finansową w razie konsekwencji
prawnych.
Ograniczone środki pieniężne pochodziły od
organizacji ekologicznych oraz okazjonalnych sponsorów. Słowem, warunki były
spartańskie i gdyby nie przyjaźń i idealizm w naszych sercach, nikt nie
pomieszkał by tam dłużej niż godzinę.
------
1) Nowiny Nyskie, 14 maj 1998
2) j.w.
3) z tego co się pod rękę na winie lub ktoś dobry przyniesie
Rozdział
VI
Wielka
konsternacja
"
Jeśli fakty nie są zgodne z teoria, tym gorzej dla faktów"
Hegel
Nieskromnie mówiąc, zadaliśmy władzom niezły
orzech do zgryzienia. W ówczesnej historii obywatelskiego nieposłuszeństwa,
jedynie poza odległą blokadą w Czorsztynie, znane były jedynie proste
demonstracje i strajki pewnych grup społecznych domagających się od państwa
specjalnych ekonomicznych przywilejów. Lepperiada, cała fala protestów i
społeczne znużenie nimi, miały wydarzyć się dopiero za parę lat. W odróżnieniu
od nich my nie chcieliśmy od państwa niczego. Dokładnie niczego. Chcieliśmy,
żeby po prostu zostawiło przyrodę w spokoju.
Lokalnie ruszyła machina oszczerstw.
Najbardziej wpływowa gazeta Opolszczyzny, Nowa Trybuna Opolska o imponującym
nakładzie 50 tys. egzemplarzy nie szczędziła tendencyjnych tekstów i
komentarzy. Nie było to nic dziwnego w jednym z najmniejszych miast
wojewódzkich Polski, co owocuje sporym odsetkiem urzędnika na mieszkańca. Dla
nikogo nie jest tajemnicą, że w tym mieście władzę niemalże absolutną sprawuje,
powiązany towarzysko, urzędniczo-finansowy, postkomunistyczny estabilishment.
Nie mogąc oprzeć się pokusie pozwolę sobie, w ramach ciekawostek
socjologicznych, przytoczyć obszerny fragment felietonu p. Mirosława
Olszewskiego, który ukazał się w tejże gazecie:
"(..) Jeśli dotąd nie poszedłem pod
Górę św. Anny, by piłką do metalu (chwała hutnikom!) poprzecinać przypiętym do
drzew ekologom stalowe karabińczyki (chwała hutnikom!) i cieszyć oczy widokiem
tego jak spadają, to z lenistwa, potęgowanego przez upał, duchotę i wiosenne
rozmamłanie. Ale gdy się ochłodzi...
(następnie następuje obszerne porównanie ekologów do świadków Jehowy i autor
dochodzi do wniosku, że...) ozonowa dziura jest elementem mojego naturalnego
środowiska, podobnie jak spaliny, wbrew kłamliwym twierdzeniom szkolnych
chemików, jakoby powietrze składało się jedynie z tlenu, azotu, dwutlenku węgla
i kilku pomniejszej rangi gazów. To las, z jego tlenową orgią, jest czymś nam
obcym! (...) Martwię się teraz, że na temat felietonu wybrałem coś tak
miałkiego myślowo jak poglądy ekologów. Czy aby nie wyjdę na faceta, który z
całą powagą zamierza rozstrzelać z kałacha jarmarczną budę z kwiatkami
uplecionymi z posthipisowskich tęsknot za życiem zgodnym z naturą, której
zasady rozumieją jak skini demokrację? Czy ktoś z czytelników nie powie: nie
chciało mu się myśleć nad czymś poważnym, więc odwala wierszówkę, pastwiąc się
nad kilkoma facetami, którzy na karabińczykach (wieczna chwała hutnikom i
wyziewom z ich fabryk!) wiszą na drzewach w towarzystwie zakochanych w każdej
gliździe dziewczyn? Słabo, bo słabo, ale się zaasekuruję: cały felieton powstał
po to, aby uzasadnić następujący wniosek: chcę i oczekuję postawienia ich
wszystkich przed sądem za to, że zniszczyli słupki wyznaczające trasę przebiegu
przyszłej autostrady" 1) Następnie tradycyjnie jest parę zdań o obrońcach praw
zwierząt podsumowane ponowieniem obietnicy własnoręcznego pozrzucania
antyautostradowych dywersantów z drzew. Nie przeczę, że jest to mój ulubiony
rodzynek, aczkolwiek artykuły w tym tonie od pierwszego tygodnia blokady, aż do
jej końca, nie były rzadkością.
Kłamstwa przychodziły również "z
góry". W wywiadzie dla regionalnej rozgłośni pan wojewoda podobno
powiedział, że "protestujący są opłacani przez niemieckich zielonych
pięćdziesiąt dolarów na dzień" 2) - gdyby było tak w rzeczywistości na pewno nie byłoby
nas tam kilkudziesięciu lecz tysiące, ponieważ byłaby to niemalże
dziesięciokrotna wielkość miesięcznej średniej krajowej. Jednak najwyraźniej
wielu ludzi usłyszało tego typu wypowiedzi, co było doskonałym ciosem
kwestionującym naszą motywację, czyli nasz największy atut. Również
zaprzyjaźnieni mieszkańcy okolicznych wiosek, których nazwisk z oczywistych
względów nie będę wymieniać, mówili o dżentelmenach agitujących przed
monopolowym przeciwko ekologom, suto popierających swoje racje napitkiem. Z
czasem zasiane nasiona przyniosły spodziewane efekty, tak że doceniliśmy
polityczny kunszt bojowy naszych przeciwników.
Agresję władzy można ładnie podzielić na dwa
etapy. Pierwszy był łagodny czyli wspomniane oszczerstwa, pseudo-negocjacje i
groźby. Drugi etap był zwykłym i brutalnym, siłowym rozwiązaniem konfliktu.
Z początku wojewoda odmawiał wszelkich
negocjacji. Dlatego też 17 maja stał się z inicjatywy Olafa ogólnopolski dniem
protestu przeciw budowie autostrady przez park krajobrazowy Góra Świętej Anny.
W tym dniu różni ludzie zorganizowali w swoich miastach pikiety, happeningi,
demonstracje, zbierali podpisy pod petycjami do premiera Buzka. Następnego dnia
premier został zbombardowany telefonami i faxami, na których znajdowały się
podpisy zebrane poprzedniego dnia. Różne organizacje ekologiczne wystosowały
swoje protesty (m.in. Ole, Eceat, Pnrwi, my jako Koalicja). Minister Radosław Gawlik
rozmawiał z Ministrem Transportu p. Morawskim w sprawie sytuacji na Górze św.
Anny. Ówczesny Minister Transportu, E. Morawski wyraził wstępną zgodę na
powołanie zespołu dyskutującego nad polityką transportową i ewentualne rozmowy
z protestującymi. Wiedząc, że oczekujemy moratorium na dalszą budowę, min.
Gawlik dzwonił trzykrotnie do wojewody opolskiego z prośbą o ustalenie
moratorium. Wojewoda był temu niechętny i wraz ze swoim zespołem miał podjąć
decyzje w sprawie działań wobec protestu - miało być rozważane ewentualne
moratorium. Niestety, nic z tego.
W środę 6 maja na Górze koparki były o
kilkanaście metrów od obozu. Atak mógł nastąpić w każdej chwili. I nastąpił 11
maja, w poniedziałek, drwale, ciężki sprzęt i ochroniarze ruszyli do ataku. W
taki właśnie sposób pan wojewoda chciał rozwiązać spędzający mu sen z powiek
problem.
Po tygodniowych wakacjach koparki miały
ruszyć na górę. Na szczęście byliśmy na to przygotowani. Szturm rozpoczął się o
świcie - ruszył ciężki sprzęt, drwale i ochroniarze. Na szczęście trafili na
dzień, w którym w obozie było wiele ludzi - część zablokowała ciężki sprzęt
siadając mu na drodze. Obozowy "ekolobard" Jacek zagrzewał do walki.
Kuba wskoczył na jeden z pojazdów przypinając się do podnośnika, wkrótce podążyli
za nim inni. Drwale nie mogli niczego ściąć, gdyż ludzie byli nie tylko na
domkach, ale również powspinali się na mniejsze drzewka i przywiązali się do
nich linkami. Ktoś z nas usłyszał tylko, jak któryś z nadzorców komentował
sytuację przełożonym przez telefon: "It's not fun, here!". Dziwił się
także, bo "w Niemczech w takim miejscu nikomu by do głowy nie przyszło
budować autostrady!" Niezaprawieni w działaniach tego typu atakujący
musieli dać za wygraną. Naszej radości nie było końca.
Teraz, niczym szlachetny rycerz na białym
koniu, wojewoda zaproponował nam negocjacje. Niezmiernie ucieszeni tym, że w
końcu konsultacje społeczne stają się rzeczywistością, a władze przestaje
liczyć się jedynie ze sobą, zaczęliśmy przygotowania do, w końcu, merytorycznej
dyskusji.
------
1) Nowa Trybuna Opolska, 16-17 maj 1998
2) Nikt z moich znajomych nie zarejestrował
tej audycji, dlatego piszę podobno, i jeśli jest to plotka to z góry pana
wojewodę serdecznie przepraszam.
Rozdział
VII, krótki
Negocjacje
"Należy
sobie zadać pytanie, czy jest rzeczą normalną, że takie akcje mają miejsce.
Moim zdaniem - nie. Działania ekologów to czysta anarchia" 1)
E. Mróz, dyrektor
Biura Budowy Autostrady A4 w Opolu
"Każda
legalizacja sporu prowadzi
nieuchronnie
do porażki strony pozarządowej"
Falandysz
"Społeczeństwo,
które oswaja swoich buntowników,
zyskuje
spokój, ale traci przyszłość"
Epiktet
z Herapolis
Negocjacje odbyły się w opolskim Urzędzie
Wojewódzkim. Z racji młodego wieku i braku doświadczenia osobiście nie byłem w
nie zbyt zaangażowany. Myślę, że dobrze by było, gdyby któryś z uczestników
tych negocjacji mógł napisać tu coś więcej, jednak każdy aktywista ma zawsze na
głowie tysiące spraw, ważniejszych niż wspominanie zamkniętych historii. Tym
bardziej że nie ma za bardzo nad czym tu się rozwodzić.
Generalnie opcja władzy była prosta: zejdźcie
z drzew to pogadamy. Oczywiście nie trudno się domyśleć co by się wtedy z nimi
stało, skoro o ogłoszeniu moratorium na wycinkę nie mogło być mowy. Warunkiem
rozmów jest chęć dojścia do jakiegoś kompromisu, której tu po prostu brakowało.
Natomiast naszej reprezentacji trudno było
podjąć jakieś wiążące decyzje z racji tego, że podejmowaliśmy je na zasadzie
konsensusu, a nasi przeciwnicy w dyskusji próbowali narzucić nam swój
autorytatywny system ich podejmowania.
Porozumienie nie było możliwe, rozmowy
natomiast dały władzy doskonały argument: skoro nie można z nimi po dobroci,
trzeba zaprowadzić porządek siłą!
Po zakończeniu rozmów, 5 czerwca, z
inicjatywy pana wojewody odbyło się również spotkanie z mieszkańcami gmin
Strzelce Opolskie i Leśnica. W karnawałowo przystrojonej świetlicy wiejskiej w
Leśnicy, między plakatem Myszki Miki a napisem "Witamy na zabawie!"
zawisła mapa z planowanym przebiegiem autostrady. Ludzie byli jednak tak
podkręceni, że wszelkie próby rozmów były zagłuszane gwizdami na przemian z
owacjami. Nie pomogła nawet obecność zaproszonego przez "Ziemię przede
Wszystkim" reprezentanta związku wywłaszczanych rolników na Wielkopolsce.
Próbował jasno wytłumaczyć zgromadzonym, ile warta jest ich ziemia i ile
pieniędzy dostają za nią na Wielkopolsce, jednak tłum, odpowiednio sterowany
przez swoich przywódców, nie chciał o tym słyszeć. Emocje przeważyły nawet nad
chęcią zarobku.
W zgiełku tragikomicznego zebrania ginął
tylko głos pewnego nauczyciela ze Strzelec "Całkowicie zgadzam się z
ekologami. Jest mi wstyd, że to ludzie z innych stron Polski muszą w moim
imieniu przykuwać się do drzew." 2)
---
1.
NTO, 2.08.1998
2.
NTO, 5.06.1998
Rozdział
VIII
Z
linii frontu
Z perspektywy czasu, czterdzieści dni
protestu zlewa się w jedną całość. Ludzie pojawiali się i znikali, ochroniarze
przychodzili i odchodzili, drzewa umierały - każdy uczestnik akcji mógłby
opowiedzieć tu swoją historię.
Przepychaniki i pobicia stały się
codziennością. Reporterom TVN zniszczono sprzęt, napadnięto operatora telewizji
kablowej 1), również reporter PAPu nie wyszedł z konfrontacji z ochroną bez
szwanku 2). "Widziałem jak ochroniarze siłą odciągają protestujących od
drzew, przewracają na ziemię i kopią. Sfotografowałem jedną z takich akcji.
Widziałem również, że kiedy interweniujący orientowali się, że są obserwowani
przez dziennikarzy, natychmiast zmieniali taktykę. Stawali się łagodni. W
pewnym momencie odszedłem. Kilkadziesiąt metrów dalej zobaczyłem wiszącego na
drzewie jednego z protestujących. Postanowiłem go sfotografować. W pewnym
momencie zostałem zaatakowany przez strażnika leśnego. Wykręcił mi rękę i
wzywał głośno ochroniarzy do zabrania mi i zniszczenia aparatu. Udało mi się
wybronić pewnie tylko dlatego, że w pobliżu znaleźli się inni
dziennikarze." 3)
Ciężki sprzęt nie zawsze zatrzymywał się na
widok siedzących w poprzek drogi, pracowano wbrew wszelkim zasadom BHP i
zdrowego rozsądku. Co na to policja? "Nie widzę powodu by zaostrzać
sytuację naszymi działaniami. Na miejscu jest przedstawiciel wykonawcy, który
może sprawę rozwiązać swoimi siłami" powiedział rzecznik prasowy
opolskiej policji Dariusz Stachowiak. 4)
W tej sytuacji coraz głośniej zaczęło się
wewnątrz obozu mówić o zakończeniu protestu. Jednak podjęcie wspólnej decyzji
było dosyć trudne, inaczej na sprawę patrzyli młodzi a inaczej starsi, nie
mówiąc już o różnicach pomiędzy świeżymi ludźmi, a "gospodarzami"
akcji.
Z drugiej strony patrząc na sprawę z
perspektywy lat myślę, że za bardzo popadliśmy w schemat "patrzcie jak nas
biją". Niestety często brak odpowiedzi na agresję jedynie ją wzmaga u
agresora. Z drugiej strony toczenie regularnych walk byłoby z naszej strony
idiotyzmem i zaprzeczeniem własnym ideałom. Sytuacja wydawała się być patowa.
Do tego doszły również szykany personalne.
Gdy Grzesiek ze Zdzieszowic zgubił dokumenty - spadły mu z odciętego od świata
przez ochroniarzy domku, inwestorzy sprawdzili do jakiej szkoły chodzi, jaką ma
sytuację rodzinną i wykorzystywali najczulsze punkty namawiając go do
kapitulacji.
Pewnie dlatego działania uczestników akcji
stały się również radykalniejsze. Na początku przy budowaniu domków nikt nie
wbijał gwoździ w drzewa - obwijaliśmy je resztkami wykładzin i dopiero potem
obwiązywaliśmy je linami. Teraz, ludzi spontanicznie chodzili do lasu wbijać w
drzewa gwoździe tak, że ścinanie ich stało się niebezpieczne dla drwali.
Oczywiście "naspajkowane" drzewa były odpowiednio oznaczone, jednak
niebezpieczeństwo dla, szczerze mówiąc niezbyt uświadomionych, drwali nadal
istniało. Trwała również walka na polu słupków geodezyjnych - znikały jak
grzyby po kwaśnym deszczu.
Amatorszczyznę inwestorów obrazuje chociażby
fakt, że dopiero po trzech tygodniach protestu wpadli na pomysł, żeby oznakować
teren budowy - wcześniej formalnie nawet nie mogli postawić nam żadnych
zarzutów. W kamienistym podłożu i upale stawianie drucianego płotu nie szło im
najsprawniej.
Najnieprzyjemniejszym incydentem jaki
wspominam z całej akcji była wieczorna wizyta pijanych lokalnych żulików. W
obozie było wtedy jedynie parę młodych osób, wszyscy zmęczeniu po całym dniu
bieganiny, gdy dało się słyszeć krzyki i dźwięki piły motorowej. Odpowiednio
podjudzeni i zachęceni darmowym alkoholem przyszli własnoręcznie zakończyć
protest. Gorąco zrobiło się, gdy nie mogąc dorwać nikogo na dole, zaczęli
ścinać drzewo z paroma poznaniakami w środku - na szczęście byli na tyle
pijani, że szybko udało im się popsuć swoją piłę zostawiając łańcuch w
nadpiłowanym drzewie. Tu chciałbym serdecznie podziękować Zdzieszowickiej
policji za szybką interwencję i zażegnanie konfliktu.
Wkrótce potem doszło do kolejnej konfrontacji
z drwalami i ochroną. Tym razem szturm nie przyniósł sukcesu żadnej ze stron -
ochroniarze wynosili siedzących wokół drzew ludzi, nie zdjęli jednak nikogo z
domków - niestety udało im się wyciąć wszystko co znajdowało się wokół nich. Od
tamtej pory sytuacja wyglądała naprawdę nieciekawie - szumiący las zamienił się
w gorącą pustynię, natomiast domki pod naporem wiatru huśtały się niemiłosiernie
strasząc upadkiem w każdej chwili. W niestrzeżonych miejscach 10 kilometrowego
pasa pracowali drwale i ciężki sprzęt. Brakowało wody, sprzętu i chęci walki.
Dni protestu były policzone.
Prawdziwa burza przed burzą nastąpiła, gdy
parę dni później znowu poszliśmy blokować drwali. Jednym z blokujących był
Piszpunt, jedna z malowniczych postaci, które wpisały się w karty tej akcji.
Ówcześnie student dwóch kierunków naraz w Poznaniu i jednocześnie radny
Wągrowca. Tym razem doszło do ostrych starć, ochroniarze poturbowali parę osób.
Dwie osoby zostały ścięte razem z drzewami i tylko cudem wyszli z tego jedynie
z paroma siniakami, powstałymi raczej przez bezpośredni kontakt z
ochroniarzami, niż w wyniku upadku. Gdyby byli wtedy wyżej, lub upadające
drzewo nie oparłoby się o inne, prawdopodobnie zostaliby zabici na miejscu.
Doszło również do szarpanin z drwalami - jeden włączył piłę spalinową i
zamachnął się na brzuch naszego kolegi.
Po powrocie do obozu zorientowaliśmy się, że
nie wróciło tyle osób ile wyszło - porwali Piszpunta! Natychmiast
zorganizowaliśmy odsiecz. To nie były już żarty. Trzydzieści zdeterminowanych
osób ruszyło drogą wzdłuż lasu. Po około dwustu metrach napotkaliśmy jeepa
budowlańców. Otoczyliśmy go i pytamy kierowcę, co z nim zrobili. Kierowca jednak
zamiast odpowiedzi gwałtownie ruszył wprost na ludzi stojących przed jego
maską. Poszliśmy więc dalej. Nagle na horyzoncie pojawił się znowu ten sam
jeep. Jednak wcale nie nabrał ochoty do rozmów, lecz zgotował nam nie lada
niespodziankę - postanowił nas wszystkich stratować. Rozpędzony wjechał w tłum,
zawrócił i spróbował jeszcze raz. To już nie było obywatelskie nieposłuszeństwo
- to był bezpośredni atak na nasze życie. Za drugim atakiem posypały się
kamienie, stłukła się przednia szyba i w ostatniej chwili kierowca zmuszony był
uciekać. Był to niewątpliwy cios dla obu stron.
Widząc takie zachowanie tych ludzi tym
bardziej przejęliśmy się losem porwanego przez ochroniarzy. Przeczesaliśmy cały
teren, jednak nigdzie nie było śladu ochrony. Wracając już otwartym polem
przeżyłem jedną ze koszmarniejszych chwil w swoim krótkim życiu. Gdy w
promieniu 500 metrów nie było żadnego drzewa ani innego schronienia znów w
oddali ujrzeliśmy jadący na nas znowu ten sam samochód. Zbiliśmy się w grupę i
czekaliśmy na rozwój wypadków.
Myślę, że uratowała nas wtedy jedynie
świadomość kierowcy, że i on mógłby ucierpieć przy próbie ataku. Szybko
wróciliśmy do obozu, gdzie czekał na nas nie kto inny, jak poszukiwany
zaginiony. Okazało się, że udało mu się zbałamucić ochroniarzy tak, że go
wypuścili. Teraz zawiadomiliśmy policję o tym co tu się dzieje. Wszystkim
zaczynały siadać nerwy, niektórzy popadali nawet w lekką histerię...
Gdy przyjechała policja pojawił się również
kierowca. Okazało się, że ot tak napadliśmy sobie na niego obrzucając biedaka
kamieniami. Pojawił się także jego przełożony, który, choć nie uczestniczył w
zajściu, potrafił doskonale je opisać. Tragikomiczna farsa zakończyła się bez
żadnych skutków, panowie bandyci pojechali do domów, a my wróciliśmy do obozu.
Morale lawirowało między strachem, rezygnacją a bezsilnością.
Akurat wtedy przyjechała grupka paru nowych
osób - zdziwione tym, że siedzimy bezczynnie w obozie, podczas gdy giną drzewa,
chciały koniecznie iść je ratować. Przywieźli również wieści, że prawdziwi
ekolodzy odcinają się od naszych agresywnych zachowań i choć nie mogą
przyjechać z przyczyn obiektywnych, to jak by mogli, zrobiliby to wszystko
lepiej, skuteczniej i w atmosferze powszechnej harmonii. Poczułem wtedy, że mam
już naprawdę dość i że muszę szybko jechać do domu odpocząć.
-------
1) Super Express
2) Gazeta Wyborcza, 6-7.06.1998
3) NTO,
6-7.06.1998
4) Super
Express
Rozdział IX
Kompleks
Niezwiniętego
"I jak się pan teraz czuje, czy nie
ma pan żalu, że nie został pan aresztowany?", pytali dziennikarze. W takich momentach człowiek może
naprawdę sprawdzić swoje oddanie zasadom nieprowokowania przemocy. Ósmego
czerwca o świcie około stu funkcjonariuszy policji antyterrorystycznej
wkroczyło na teren blokady. Na akcje nie dopuszczono przedstawicieli prasy, nie
pozwolono nawet zbliżać się na odległość wzroku - przy tej okazji poturbowano
nawet dziennikarza PAP-u. Akcja przebiegła sprawnie, widać była dobrze
przygotowana, świadczy o tym fakt, że w momencie gdy nocna warta podniosła alarm,
ktoś usłyszał jednego z policjantów krzyczącego coś w stylu "Cholera nie
śpią! Przechodzimy do wariantu B!". Po dwugodzinnym oporze zatrzymano 24
osoby, w tym parę osób z zagranicy. Ewidentnym błędem było pokazywanie mediom
naszych zabezpieczeń - policja na podstawie tych artykułów z łatwością
przygotowała sobie strategię działania. Chwilę potem nic już nie przypominało,
że na miejscu blokady był kiedyś las...
Tymczasem reszta ekipy nie mogła siedzieć z
założonymi rękoma. Około czternastej byliśmy już pod Urzędem Wojewódzkim. Na
krótkiej naradzie pod drzewami 100 metrów od Urzędu Wojewódzkiego nie
zdążyliśmy nawet ustalić sensownej strategii. Ale myślę, że lepszej nie trzeba
było wymyślać - wpadamy do środka i nie wychodzimy, dopóki nie wypuszczą
naszych przyjaciół. Miałem odwrócić uwagę strażników czytając nasze stanowisko,
a reszta wchodzi do środka.
Niestety po raz kolejny szczerość wobec prasy
okazała się zgubna. Gdy przyszliśmy wrota publicznego urzędu były zamknięte na
głucho, a przed drzwiami stali ochroniarze. Tego dnia mieli nie wpuszczać
obywateli do środka, a dla pracowników przygotowano "specjalne wejście od
tyłu."
Wypadki potoczyły się spontanicznie. Na
pierwsze agresywne zachowania ochroniarzy wyraźnie niezainteresowanych moją,
szczerze mówiąc niezbyt porywającą, mową, około 30 ludzi usiadło na ziemi,
wywołała się szarpanina. Ktoś dostał kopniaka, jeden rozsądnych rozmiarów
ochroniarz, gdy nagle zorientował się, że stoi w samym środku siedzących ludzi,
tknięty chyba odruchem sympatii postanowił się wywrócić. Przy okazji rozbijając
mi na twarzy okulary. Słowem znowu była krew, ideologia i przemoc - media były
wniebowzięte.
Tymczasem wszystkie zatrzymane osoby miały
się nieźle. Ania Targiel i Jacek Zachara złożyli zażalenie na bezpodstawne
zatrzymanie. Wśród zatrzymanych było dwóch Niemców i Anglik. Biedni policjanci
na Kędzieżyńskim komisariacie, nie dość, że nie mieli gdzie ich wszystkich
pomieścić, to jeszcze mieli wielki problem, ponieważ z niezrozumiałych powodów
ich więźniowie nie chcieli jeść mięsa. Postraszono ich artykułem 167kk: Kto
używa przemocy lub groźby karalnej w celu zmuszenia innej osoby do określonego
zachowania się (...). Nie było to jednak coś co mogłoby wojownikom Ziemi
spędzać sen z powiek.
W godzinę później wyszedł do nas pan
wojewoda. Przemknął wzdłuż niebiesko-żółtego transparentu 3xTAK: "Łamanie
prawa - TAK!, Przemoc - TAK!, Autostrada - TAK!" i pojawił się na scenie.
Przywitaliśmy go owacjami i gromkim chórem zaśpiewaliśmy mu "Sto
lat!" Niestety nie przyjął od nas prezentu - oryginalnej, lśniącej i
prawie działającej złotej piły za niszczenie przyrody województwa opolskiego.
- Systematycznie niszczył pan Górę św. Anny.
Ale zostały nam jeszcze Góry Opawskie! Nie wiem, może jeszcze jakąś elektrownię
pan tam postawi? - zapytał Kuba Łukaszewski wręczając mu prezent.
Niestety pan wojewoda prezentu nie przyjął.
Teatralnym ruchem siadł za to z nami na granitowej posadzce urzędu. Myślę, że
błędem było to, że nikt nie chciał z nim już rozmawiać. Z drugiej strony za
bardzo nie było już o czym. Jeszcze dziś, gdy tylko przypominam sobie jego
zawsze uśmiechniętą twarz, robi mi się nieprzyjemnie w żołądku. Najwyraźniej
zrażony naszymi personalnymi przytykami udał się wraz ze świtą do swego
gabinetu.
Od tego momentu nie było już wiele do zrobienia.
Wiedzieliśmy już, że nikomu nic poważnego się nie stało i że nie ma już nic
więcej do zrobienia jak czekać. Ku naszej radości pojawiły się pierwsze
zatrzymane osoby - te właśnie, które złożyły zażalenia na bezpodstawne
zatrzymanie.
Kolejne niespodzianki spotkały nas już
wieczorem. Około 22.00 na horyzoncie pojawiła się spora grupa nadwyraz krótko
przystrzyżonych młodzieńców. Gdy Olaf podszedł z nimi porozmawiać został
uderzony w twarz, ludzie w obliczu takich argumentów zaczęli uciekać, a faszyści
zaczęli demolować nasze stanowisko. Ochroniarze
z zainteresowaniem przyglądali się zajściu przez przeszkolone drzwi Urzędu
Wojewódzkiego. Najwyraźniej wszystkim zależało na tym, żeby się nas pozbyć, a
nie na tym, żeby komuś coś się stało, jak to zwykle bywa przy takich napadach.
Jednak wszelkie przypuszczenia nie mogą być poparte żadnymi dowodami. Nie mając
innego wyboru po ciężkim dniu udaliśmy się na spoczynek. Był to już koniec
pewnego rozdziału walki w obronie Góry św. Anny.
"Co dalej z Górą św. Anny?
Na mocy decyzji wojewody opolskiego z obszaru
PK. “Góra św. Anny” został wydzielony pas szerokości ok. 100 metrów pod budowę
autostrady A4. Z pewnością jest to spektakularny przykład
wykorzystywania niedoskonałości obowiązującego prawa dla własnych celów i
korzyści..
Ruch ekologiczny w Polsce - jak zgodnie
stwierdzili zebrani - nie może pozostać wobec tego faktu obojętny. Każdy kto
podejmuje decyzje co do lokalizacji obiektów o dużym stopniu szkodliwego wpływu
na środowisku bezpośrednio na obszarach cennych przyrodniczo, musi się liczyć z
ostrym sprzeciwem organizacji ekologicznych. Obecnie można odnieść wrażenie
że obszar chroniony jest chroniony do momentu gdy ktoś wpadnie na “lepszy”
pomysł wykorzystania danego terenu.
Dlatego też pomimo że władzy legalnej udało
się złamać pierwszą blokadę, to jak miałem okazję się przekonać na spotkaniu,
nie udało się złamać ducha walki wśród “zielonych partyzantów”.
Tak więc topór wojenny nie został jeszcze
zakopany i batalia o Górę św. Anny trwa i już niedługo nabierze zaskakującego
rozmachu.... Czego życzyłbym sobie i wszystkim innym obrońcom przyrody. " 1)
-------
1) Biuletyn Niecodzienny, Sierpień 98
Epilog
W ostatnim rozdziale wypadałoby zmierzyć się
z pytaniem, czy opłacało się robić tę akcję, czy zwyczajnie było warto.
Szczerze mówiąc jest to sprawa bardzo złożona, nie będę się jednak nad tym
rozwodził. Napisze tylko główne myśli, a każdy i tak wyciągnie swoje wnioski.
Czasu wszyscy mamy coraz mniej i tam gdzie jest zbyt wiele słów, tam zwykle brakuje
rzeczywistego działania.
Na pewno przez tę akcję mieliśmy utrudnioną
dalszą robotę w mieście. W kontaktach z urzędnikami, sponsorami i zwykłymi
ludźmi do znudzenia pokutował obraz "zielonego przykuwającego się" i
wszystko co najgorsze.
Z drugiej strony jednak wyniki badań opinii
publicznej zlecone przez gazetę Wprost wykazały, że więcej ludzi popierało
akcję, niż było jej przeciwnych. Sprawa została nagłośniona, co moim zdaniem
przyczyniło się do całkowicie niemierzalnego wzrostu świadomości ekologicznej
szarych mas. Również wszyscy potencjalni inwestorzy-truciciele stali się
świadomi faktu, że wszelkie próby niszczenia przyrody spotkają się z odzewem
społecznym i praktycznymi kosztami przestoju. Również patrząc z czysto
personalnej perspektywy z tamtych czasów wynieśliśmy wiele pożytecznych
kontaktów i nici przyjaźni, która sprawia, że człowiek chce robić coraz więcej
i więcej dla Ziemi i innych istot.
Niestety nie opiszę tu tygodniowego zajęcia
domów na pasie autostrady, ponieważ zwyczajnie mnie tam nie było. Z tego co
wiem było naprawdę ostro i brutalnie. Może kiedyś ktoś dopisze i ten rozdział w
historii akcji na górze św. Anny. Odbyła się również akcja w rocznicę
rozpoczęcia blokady - w parędziesiąt osób zablokowaliśmy na parę godzin budowę
jednego z mostów. Nikt z ludzi, którzy uczestniczyli we wcześniejszych akcjach
nie mógł uwierzyć, jak bardzo zmieniło się to miejsce. Mieliśmy wielkie plany,
żeby takie akcje odbywały się co rok, z dzikimi sound systemami na asfalcie
włącznie, gdy roboty zostaną skończone. Pomysł ten jednak rozszedł się jakoś po
kościach. Każdy wrócił do własnych spraw, prowadząc swoją prywatną wojnę dla
Ziemi w swoim mieście i na swoim podwórku.
Chciałbym, żeby takie akcje nie były już
nigdy potrzebne. Znając jednak trochę realia mam przynajmniej nadzieję, że w
razie potrzeby znajdziemy w przyszłości trochę pozytywnej energii, na działanie
dla pożytku świata w którym żyjemy. Życzę wszystkim tego idealizmu i radości
pracy dla innych istot, przyszłych pokoleń i wszystkich ideałów, które
sprawiają, że umieramy w lepszym świecie od tego, w którym się urodziliśmy.
Obyśmy tylko zdrowi byli !
Appendix
- listy
Nie są to oczywiście to wszystkie pisma jaki
zostały wysłane, jedynie te, których kopie udało mi się odnaleźć.
Stowarzyszenie "Obywatelska Liga
Ekologiczna" przesyła protest do Premiera i Ministra Ochrony Środowiska,
Zasobów Naturalnych i Leśnictwa:
" Premier Rady Ministrów
Minister Ochrony Środowiska,
Zasobów Naturalnych i Leśnictwa
Stowarzyszenie "Obywatelska Liga Ekologiczna" protestuje przeciwko
planowanej dewastacji przyrody, krajobrazu i wartości kulturowych Góry Św.
Anny. Budowana obecnie na tym terenie autostrada jest przykładem
niedopuszczalnej ingerencji w obszar, który z uwagi na swoją bezcenną wartość
przyrodniczą i kulturową, będącą dziedzictwem całego narodu, powinien być
chroniony jako dobro najwyższe i samoistne. Obecna sytuacja, w której obszar
ten może zostać bezpowrotnie zniszczony, i to w majestacie prawa, świadczy o
natychmiastowej konieczności użycia wszelkich dostępnych metod zmiany tego
prawa. W przeciwnym przypadku będziemy świadkami zdarzenia stawiającego pod
znakiem zapytania sens całej ochrony środowiska i jej miejsce w obecnym
porządku prawnym Rzeczypospolitej Polskiej, jako wartości najwyższej. Zniszczenie
Parku krajobrazowego dla potencjalnych doraźnych korzyści gospodarczych stoi w
całkowitej sprzeczności z duchem wszystkich głównych aktów prawnych prawa
ochrony środowiska, Konstytucją państwa i konwencjami międzynarodowymi
ratyfikowanymi przez nasz kraj. Oczekujemy od Panów natychmiastowych i
skutecznych działań w celu zapobieżenia kompromitacji własnych urzędów i
naszego kraju, którą będzie bez wątpienia dopuszczenie do zaasfaltowania
bezcennej przyrody i dewastacji krajobrazu kulturowego tego miejsca. Żądamy
natychmiastowego moratorium na prace budowlane na tym terenie, które
umożliwiłoby wielostronne rozmowy na temat właściwej ochrony Góry Św. Anny i
zmian w lokalizacji budowanej autostrady, bądź zaniechania jej budowy.
Oczekujemy pilnej odpowiedzi w tej sprawie.
Za Radę stowarzyszenia "Obywatelska Liga Ekologiczna":
(Trójmiejska grupa Federacji Zielonych)
Przewodniczący Rady
Roger Jackowski
Wiceprzewodniczący Rady
Przemysław Miler
OD: Nowosądecki Oddział "Pracowni na
rzecz wszystkich istot"
DO: Premier Jerzy Buzek
Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa
Ministerstwo Transportu
Stanowczo protestujemy przeciw lokalizacji autostrady A4 na terenie parku
krajobrazowego Góra Św. Anny. Uważamy, że wyłączenie terenów, na których ma
przebiegać autostrada z parku krajobrazowego było działaniem bezprawnym.
Domagamy się zmiany decyzji i negocjacji z protestującymi, którzy bronią
konstytucyjnego prawa do dziedzictwa przyrodniczego.
W imieniu Nowosądeckiego Oddziału "Pracowni na rzecz wszystkich
istot"
- prezes Oddziału mgr inż. Marek Styczyński"
Forum Ekologiczne Unii Wolności domaga się
pilnego przeanalizowania sposobu realizacji obowiązującej ustawy o autostradach
płatnych. Zdaniem Forum Ekologicznego ustawa nie zdaje egzaminu i wymaga zmian.
Kontrola NIK wykazała liczne nadużycia w Agencji Budowy i Eksploatacji
Autostrad oraz rosnące koszty jej funkcjonowania, ponoszone przez budżet.
Zwiększa się ilość konfliktów społecznych i przyrodniczych związanych z budową
autostrad. Przykładem problemów stwarzanych przez złe prawo są, m.in. konflikty
o przebieg autostrady w rejonie Warszawy oraz w rejonie Góry Św. Anny. Nie
istnieją żadne mechanizmy umożliwiające unikanie, bądź rozwiązywanie tego typu
konfliktów. FE UW uważa, że program budowy autostrad powinien być poddany
rewizji pod kątem zgodności z konstytucyjną zasadą zrównoważonego rozwoju.
Domagamy się również jak najszybszego przyjęcia przez rząd całościowej polityki
transportowej kraju (ze szczególnym uwzględnieniem kolei i komunikacji
zbiorowej) i podporządkowania programu budowy autostrad tej polityce. Forum
apeluje do Ministra Transportu o wprowadzenie miesięcznego moratorium na
wycinkę drzew w Parku Krajobrazowym Góra Św. Anny oraz rozpoczęcie rozmów z
protestującymi. Forum Ekologiczne UW oferuje stronom konfliktu mediację przy
rozwiązaniu sporu o Górę Św. Anny.
Maciej Kozakiewicz
Przewodniczący Forum Ekologicznego
Unii Wolności
Przez ponad miesiąc setki przeważnie młodych
ludzi próbowały powstrzymać budowę autostrady przez Park Krajobrazowy Góra
Świętej Anny. Ich dramatyczna blokada budowy na granicy rezerwatu była wyrazem
odruchu serca bardziej niż jakiejkolwiek rachuby korzyści czy strat z tego
płynących. Ci ludzie, mimo nieraz młodego wieku, stali się wyrzutem sumienia
dla wielu z nas, zajętych swoimi sprawami i niezauważających jak w wielu
miejscach ginie i degraduje się polska przyroda, krajobraz i wartości
kulturowe.
Wbrew opinii technokratów, że ekolodzy przegrali z kretesem, bo nikt ich
protestu nie potraktował poważnie i że Góra Świętej Anny interesowała tylko
garstkę nieletniej młodzieży i wagarowiczów, chcemy jasno stwierdzić, że w
polskim społeczeństwie są ludzie, którzy popierają protest w obronie Góry. Nie
tylko liczne organizacje ekologiczne, słuchacze rozgłośni radiowych i
czytelnicy gazet, którzy wyrażali swój szacunek dla tych obrońców przyrody, ale
także wielu ludzi nauki i kultury pragnie wyrazić swoją solidarność z tymi,
którzy ryzykując interwencje ochroniarzy, policji, zatrzymanie i pociągnięcie
do odpowiedzialności karnej, gotowi byli do końca domagać się uratowania tego
przyrodniczo-kulturowego skarbu Opolszczyzny, jakim jest Góra Świętej Anny. W
tej sytuacji uważamy, że wyciąganie konsekwencji karnych wobec aresztowanych
nie powinno mieć miejsca.
prof. Roman Andrzejewski,
prof. Janusz Bogdanowski,
Małgorzata Braunek,
Wojciech Eichelberger,
Tanna Jakubowicz-Mount,
dr A. Janusz Korbel,
prof. Stefan Kozłowski,
Jacek Kuroń,
prof. Wiesław Łukaszewski,
Ryszard Peryt,
Maciej Prus,
Magda Umer,
prof. Zbigniew T. Wierzbicki,
Urszula Pająk,
prof. Aleksander Krawczuk,
Stefan Chałubiński,
senator Anna Bogucka-Skowrońska.
Słupsk,
10.06.98
W związku z represjami jakie dotknęły ludzi
usiłujących powstrzymać dewastowanie przyrody w Parku Krajobrazowym Góra
Świętej Anny (związane z budową autostrady) - niniejszym wyrażam gotowość
złożenia przed organami ścigania przewidzianego w przepisach proceduralnych p o
r ę c z e n i a osobistego za każdego zatrzymanego.
Z poważaniem
Anna Bogucka-Skowrońska
Senator RP
Trzcinka,
5 czerwca 1997
Przesyłam
na ręce Pana Wojewody nasz kategoryczny protest przeciwko budowie autostrady
A4, mającej przebiegać przez górę św. Anny. Ze względu na to, że apel w tej
sprawie otrzymaliśmy stosunkowo niedawno - przy zbieraniu podpisów - zabrakło
trzech klas maturalnych i dwóch mających praktyki produkcyjne. W sumie zebrano
104 podpisy.
Dr Krzysztof Włodek
Nauczyciel Technikum
Góra św.
Anny, 11.02.98
W związku z planami budowy autostrady A4
przez masyw Góry św. Anny zwracamy się do Pana Premiera z apelem o zmianę
stanowiska administracji rządowej w tej sprawie. Góra św. Anny i znajdujący się
wokół niej Park Krajobrazowy to teren o niezwykłych walorach przyrodniczych,
krajobrazowych i kulturowych. Uważamy, że decyzje urzędników państwowych
zezwalających na przecięcie autostradą Góry Św. Anny i Parku Krajobrazowego są
nie tylko sprzeczne z prawem, ale i z interesem publicznym. Wartość takich
miejsc nie daje się przeliczyć na pieniądze i ekonomiczne wskaźniki. A jednak
stary las, zwierzęta i rośliny w nim żyjące wartość mają, tak samo jak ma ją
wszystko co prawdziwe, żywe i piękne. Dzisiaj proponuje się nam zamianę tego
miejsca na tandetną betonową pustynię, pełną zgiełku i spalin. Być może ktoś na
tym zarobi, być może ktoś wykaże, że jeszcze bardziej "rozwinęliśmy się
gospodarczo".
Jesteśmy jednak przekonani, że tak naprawdę
straci na tym cała przyroda i ludzie, którzy są jej częścią. Kiedy już
zaasfaltujemy całą Polskę, "wejdziemy do Europy", "będziemy
bogaci i rozwinięci" wtedy okaże się, że nie mamy czym oddychać, a Ziemia
wokół nas jest szpetna i jałowa. Jednak na odbudowę tego co dziś tak lekkomyślnie
niszczymy będzie za późno.
Dlatego jeszcze raz apelujemy do Pana
Premiera i do wszystkich rządzących w Polsce, aby zmienilipodjęte pochopnie
decyzje i kierowali się rzeczywistym dobrem kraju. Wobec widocznej już gołym
okiem ekologicznej klęski, będziemy wkrótce rozliczeni z tego, czy dziś ulegamy
modom tworzonym przez potężne grupy nacisku, czy też zachowaliśmy wrażliwość i
zdrowy rozsądek.
Dlatego wzywamy Pana Premiera by nie zezwolił
na zniszczenie Góry Św. Anny i pozwolił jej istnieć nadal w takim stanie, w
jakim ją otrzymaliśmy.
Federacja Zielonych - Grupa Opolska
- Grzegorz Kuśnierz
Pracownia Ekologiczno-Społeczna "Od
podstaw" Kostrzyn n/Odrą
Kolektyw "Inicjatywa Społeczna"
Kostrzyn n/Odrą
Ośrodek Działań Ekologicznych
"Źródła" - Łódź:
Federacja Zielonych - Łódź
- Rafał Górski
Towarzystwo Ekologiczne "Ziemia Przede
Wszystkim" - Poznań
Federacja Zielonych - Kraków
Niezależna Grupa Walcząca "Góra św.
Anny" - Zdzieszowice
Grupa Na Rzecz Ziemi - Radom
SEK "Krąg Przyjaciół Ziemi" - Płock
Federacja Zielonych - Strzelce Opolskie
Stowarzyszenie "Pracownia Na Rzecz
Wszystkich Istot" - Bielsko-Biała
Towarzystwo Ekologicznego Transportu - Kraków
Góra
Świętej Anny, 12.05.98
Koalicji na rzecz Góry Świętej Anny:
Do Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa
Szanowny Panie Ministrze,
My, uczestnicy protestu w obronie Parku Krajobrazowego Góra Świętej Anny,
domagamy się natychmiastowego wstrzymania budowy autostrady A-4 w obrębie
tutejszego parku. W związku z próbami kontynuowania budowy autostrady przez
środek parku krajobrazowego wyrażamy stanowczy sprzeciw wobec decyzji pańskiego
poprzednika, aprobującego taką lokalizację. Uważamy, że decyzja taka jest
groźnym precedensem. Jest to zresztą nie pierwszy tego typu przypadek.
Obowiązujące w Polsce ustawodawstwo mające za zadanie chronić dzika przyrodę
doznaje jaskrawego naruszenia. Obowiązująca od 1991 roku ustawa o ochronie
przyrody wyraźnie (w art.13 ust. 1 pkt 3) wymienia parki krajobrazowe jako
jedną ze szczególnych form ochrony przyrody. Natomiast art.24 ust.1 ustawy
nakłada na opiekunów parku obowiązek racjonalnego gospodarowania. Ten ustawowy
przecież wymóg nie jest w tym przypadku spełniony. Autostrada biegnąca poprzez
park zniszczy bowiem całkowicie jego bezcenną przyrodę. Co więcej, taka a nie
inna decyzja lokalizacyjna, narusza także szereg norm o charakterze generalnym,
wypływających z ustawy o ochronie i kształtowaniu środowiska, by wymienić
chociażby niektóre zapisy art. 73 tejże. Konstytucja RP zawiera również
odpowiednie normy nakładające na organa władzy obowiązek dbania o stan
środowiska. Nic więc nie może usprawiedliwiać dziejącego się bezprawia. Parki
krajobrazowe i rezerwaty są naszym zdaniem tworzone po to, żeby nie budować na
ich terenie m.in. autostrad, a nie po to, żeby wydawać potężne środki na
zabezpieczenia, których skuteczność jest iluzoryczna. Zwracamy też uwagę Pana
Ministra na krytyczne głosy wobec procedury i jakości prac Komisji Ocen
Oddziaływania na Środowisko. Góra Świętej Anny to miejsce unikalne, a nawet
święte. Wierzymy, że Pan Minister jest w stanie skorygować błędną decyzję swego
poprzednika i uratować je. Nie chcemy konfrontacji, chcemy rozmawiać, ale
rozmowy te muszą być prowadzone z autentycznymi przedstawicielami ruchu ekologicznego,
a nie przebiegać w atmosferze faktów dokonanych.
Z poważaniem
Koalicja na rzecz Góry Świętej Anny
Andrzej Janusz Korbel
Olaf Swolkień
Marcin Hyła
Tomasz Lisiecki